=======================================================
Niedawno wreszcie dostałem prawo jazdy. Wreszcie... A nie obyło się bez przygód. Teoretycznie egzamin zdałem za pierwszym razem, choć praktycznie za drugim, bo jechałem dwa razy, ale za pierwszym razem się odwołałem i odwołanie rozpatrzono... POZYTYWNIE :)
Taaaak... Pozytywnie, ale mimo wszystko nie jestem zadowolony z przebiegu spraw, które w końcu doprowadziły do takiego "załatwienia sprawy", a w szczególności do zachowania egzaminatora, który kazał mi zwątpić nie tylko w rzetelność i uczciwość jego pracy, ale także w "kondycję" całego systemu egzaminowania. Postanowiłem opisać tę historię ze szczegółami, gdyż mam podstawy sądzić, że egzaminator mimo tego, że popełnił błąd wcale tak nie uważa, a ów "błąd" jako przyczyna zakończenia egzaminu zdarza się wcale nie tak rzadko. Postanowiłem więc podjać próbę uzdrowienia systemu egzaminowania oraz zaprezentować na swoim własnym przykładzie, dlaczego ludzie w podobnych i innych sytuacjach nie składają odwołań.
* * *
Było tak:
Egzamin teoretyczny oczywiście zdałem bez żadnych błędów, placyk także. Po długim oczekiwaniu wreszcie wyjechałem na miasto. Z ulicy Towarowej wjechaliśmy w ulicę Składową (Makro i Urząd Celny) i otrzymałem polecenie skrętu w lewo w ulicę Lubelską. Przed nami znajdowały się na pewno 2 samochody, może 3, ale głowy nie dam. W każdym razie jeden z nich, to była egzaminacyjna Corsa i trochę czasu jej zajęło zanim się wygramoliła ze skrzyżowania. Kiedy ja już przekroczyłem linie zatrzymania i wjechałem przednimi kołami na przejscie dla pieszych, to zapaliło się żółte światło. W tym momencie w mojej głowie wyświetlił się obrazek z pytań testowych, ten, na którym na skrzyżowaniu zapala się żółte światło i pytanie dotyczy tego, czy w tej sytuacji gdy możliwe jest zatrzymanie bez gwałtownego hamowania, to należy się zatrzymać. Oczywiście należy. Pytanie brzmi tylko: Gdzie?

Otóż podczas szkolenia raz przydarzyła mi się taka sytuacja. Zdarza się to rzadko, ale jednak może się zdarzyć, zwłaszcza na rozległych skrzyżowaniach. Instruktor powiedział mi, że w takiej sytuacji należy zatrzymać się ZA PRZEJŚCIEM DLA PIESZECH, ale PRZED WISZĄCYM SYGNALIZATOREM oraz PRZED KRAWĘDZIĄ JEZDNI POPRZECZNEJ. Tak też zrobiłem w tym przypadku.
Kiedy stanąłem egzaminator spojrzał na mnie cały zaczerwieniony i podniesionym głosem zapytał:
- Co pan najlepszego zrobił?!
Kazał mi spojrzeć do tyłu i zobaczyłem, że za nami stoi inny samochód (to chyba była jakaś taksówka, ale dobrze nie pamiętam). Wpadłem w panikę i uwierzyłem, że zrobiłem coś złego. Egzaminator powiedział, że w tej sytuacji jest zmuszony przerwać egzamin ponieważ spowodowałem bezpośrednie zagrożenie w ruchu drogowym. Uzasadnił to tak, że samochód za nami prawie w nas uderzył. W arkuszu jako przyczynę wpisał nieodpowiednie zachowanie się w stosunku do sygnalizacji świetlnej. I tak oto po może 3 minutach jazdy zakończył się mój egzamin...
Na kursie nauki jazdy nie uczono mnie jak się kłócić z egzaminatorem, tylko jak dobrze jeździć. Po zamianie miejsc panika zaczęła ustępować i zacząłem sobie wszystko analizować. Przypomniało mi się też, że jeszcze przed egzmainem, w tym samym dniu, instruktor przypomniał mi, że w takiej sytuacji trzeba zatrzymać się właśnie w takim miejscu, w jakim się zatrzymałem. Przypomniało mi się także, że kilka razy widziałem na mieście podobne sytuacje i że zawsze kończyły się one przerwaniem egzaminu. Co prawda w jednym z tych przypadków samochód zahamował gwałtownie, tak, że było słychać pisk opon. W takim wypadku przerwanie egzaminu mogło być faktycznie uzasadnione. Ale ja dopiero co ruszyłem na pierwszym biegu, więc jechałem z niewielką prędkością. Nie zahamowałem z piskiem opon i samochód za mną też nie zahamował z piskiem opon.
No i właśnie... Co ten samochód z tyłu tam robił? Kto tu spowodował zagrożenie? Te i inne pytania pojawiły się w mojej głowie gdy już wysiadłem z samochodu egzaminacyjnego.
* * *
Dwa dni później, po konsultacji z instruktorem, drugim instruktorem i właścicielem OSK w którym się szkoliłem, postanowiłem się odwołać od wyniku egzminu.
Wszedłem do sekretariatu. Zastępca dyrektora WORD zaczął czytać mój wniosek. Ja w międzyczasie przez przezroczyste drzwi zauważyłem, że stoi za nimi egzaminator z którym wtedy jechałem. No nic - myślę sobie - niech stoi. W pewnym momencie egzaminator wchodzi do środka, staje między mną a zastępcą dyrektora i pyta się mnie:
- To ja z Panem jeździłem przedwczoraj, tak?
- Tak - odpowiadam krótko i egzaminator wychodzi.
No dobra, wszyscy mają prawo wstępu do sekretariatu, nic się przecież nie stało...
Zastępca dyrektora skończył czytać mój wniosek, przejrzał rysunek sytuacjny, który sporządziłem i stwierdził, że moje odwołanie zostanie przyjete do rozpatrzenia. I tu nastąpiła pierwsza niespodzianka. Napisałem we wniosku, że moim pełnomocnikiem obecnym RAZEM ZE MNĄ podczas przeglądania nagrania z przebiegu egzmainu będzie właściciel mojego OSK. Dowiedziałem się, że to niemożliwe, gdyż podczas oglądania nagrań obecna może być tylko jedna osoba, albo ja, albo mój pełnomocnik, ale nie obydwaj. Dlaczego? To pytanie do dyrektora olsztyńskiego WORD.
Wyszedłem z sekratariatu. Za drzwiami czekał egzaminator. Spojrzał się na mnie jakoś tak... groźnie, ale nic nie powiedział. Może jestem przewrażliwiony... Może ten Pan zawsze ma taki wyraz twarzy... Może to tylko moje subiektywne wrażenie... Ja zszedłem na dół zapłacić za kolejny egzamin w kasie. Przy kasie było kilka osób, więc czekałem cierpliwie w kolejce. Nagle wpada rzeczony egzaminator i rzuca krótko do mnie te słowa:
- To co pan zrobił było nieuczciwe.
Zamurowało mnie...
CO BYŁO NIEUCZCIWE?!! To, że nie dałem się pokornie "uwalić" tak jak inne osoby, które nie odważyły się złożyć odwołania? To było nieuczciwe? Żeby nie używać grubszych słów powiem tylko, że zachowanie pana egzaminatora wydało mi się conajmniej nieprofesjonalne.
* * *
W następnym tygodniu rozpatrzono moje odwołanie. Ostatecznie podczas przeglądania nagrań obecny był TYLKO właściciel mojego OSK. Była to słuszna decyzja, bo mam wrażenie, że gdybym ja tam poszedł, to zostałbym "przegadany" i stłamszony. Jak już wspominałem, nie uczono mnie jak kłócić się z egzaminatorem.
Okazało się, że to pan egzaminator popełnił błąd, a nie ja. Moje odwołanie rozpatrzono pozytywnie. Po kilku dniach przyszło do mnie pismo, którego dość lakonicznie brzmiącą treść przytaczam w całości.
Odpowiadając na Pana pismo z dnia ......... w sprawie egzaminu praktycznego na kat. B z dnia ..... - uprzejmie informuję o pozytywnym jego załatwieniu.
Przeprowadzona analiza nagrania uzasadnia ponowne przeprowadzenie ezaminu na koszt ośrodka egzaminowania.
W związku z powyższym proszę o ustalenie daty egzaminu w terminie dogodnym dla Pana w Dziale Organizacji Egzaminów pod nr tel....
I tyle. Żadnego "przepraszam", żadnego "jest nam przykro". A z tego co wiem pozytywnie rozpatrzone odwołania nie zdarzają się często, więc to magiczne słowo chyba należałoby się.
Znałem już termin mojego następnego egzaminu, bo sobie go WYKUPIŁEM nie czekając na rozpatrzenie odwołania. Pozostała więc kwestia pieniędzy, które miał mi zwrócić WORD za powtarzany egzamin. Kilka dni później wybrałem się więc na Towarową. W kasie powiedzieli mi, że mam iść do księgowości. W księgowości, że do Działu Organizacji Egzaminów. Wreszcie w dziale Oragnizacja Egzaminów pani powiedziała mi, że pieniądze zostaną mi zwrócone dopiero po zdanym egzaminie...
A za dodatkowe jazdy trzeba zapłacić...
Myślę, że w przypadku pozytywnego odwołania nie tylko egzamin powinien być powtarzany na koszt WORDu, ale także WORD powinien finansować powiedzmy 4 dodatkowe godziny jazdy. Czyli powiedzmy w sumie dwukrotność opłaty za egzamin. Taki mechanizm nauczyłby profesjonalizmu egzaminatorów takich jak ten, z jakim miałem nieprzyjemność jechać.
* * *
Miesiąc później (tak jest! bez taryfy ulgowej) odbył się mój drugi egzamin. Zdałem ;)
Znów wybrałem się do WORDu. W Dziale Orgzanizacji Egzaminów zostałem zaskoczony pytaniem dlaczego nie wybrałem się tam wcześniej. Pozostawię to bez komentarza...
W końcu po tym jak wreszcie dostałem wszystkie potrzebne zaświadczenia uprawniające mnie do odebrania 112 zł (słownie: sto dwanaście złotych), poszedłem do kasy i wziąłem co mi się należy.
Gdy już wychodziłem z WORDu natknąłem się na egzaminatora z którym jechałem miesiąc wcześniej. Zapytałem się go co takiego nieuczciwego było w tym, że się odwołałem. Odpowiedział mi, że nie chce ze mną rozmawiać i że wszystko co miał do powiedzenia powiedział dyrektorowi. Liczę na to, ze może od Pana Dyrektora dowiem się CO NIEUCZCIWEGO BYŁO W MOIM ZACHOWANIU, tylko, że niestety nie mogę się o to zapytać na forum olsztyńskiego WORDu.
Nie podaję żadnych nazwisk ani dat. Zainteresowani i tak domyślą się o jakie osoby chodzi. W końcu pozytywnych odwołań jest tak mało, że łatwo będzie mnie skojarzyć.
* * *
Oczywiście po tej historii mam uwagi na temat funkcjonwania samego WORDU. Poniżej przedstawię je w punktach.
(1) Odwołania od wyników egzaminów powinny być rozpatrywane przez odrębną instytucję.
(2) W razie pozytywnego odwołania egzamin jest powtarzany na koszt WORDU i jeśli nie może się to odbyć w terminie do 7 dni, to WORD opłaca 4 dodatkowe godziny jazdy.
(3) Podczas przeglądania taśm może być obecne dwie osoby: osoba egzaminowana i jej pełnomocnik.
(4) Słowo "przepraszam" w oficjalnym piśmie w niczym nie ujmie godności pracowników WORD, a wręcz przeciwnie.
* * *
Każdy może się pomylić... Zgadzam się. Najczęściej mylą się osoby egzaminowane. To fakt. Ale co jeśli zdarzy się na odwrót? Nie miałbym aż takiego żalu, gdyby nie zachowanie egzaminatora wobec mnie po egzaminie. Oczekuję jednego słowa: PRZEPRASZAM. To wszystko.