Wczoraj miałem swój pierwszy egzamin. Oblałem na mieście. Dzisiaj zastanawiam się nad tym, dlaczego jadąc tą samą trasą podczas egzaminu jak w przeddzień z instruktorem popełniałem głupie błędy.
Chciałbym się spytać czy wywieranie presji podczas egzaminu przez egzaminatora ma jakieś uzasadnienie, czemu ono służy?
Już na trzecim skrzyżowaniu usłyszałem "Mógłbym Cię już teraz oblać za dynamikę jazdy, ale jedź na prawo". Cały czas mnie poganiał, powiedział żebym przyspieszał. Pokazał palcem na jakiś pojazd wykonujący prace na drodze i powiedział "Patrz, on może tutaj jechać to 20 na godzinę, ale Ty... No ile możesz tu jechać? No przyspiesz!". Podczas parkowania równoległego stwierdził że gdyby nie jego hamowanie to podczas cofania to przód pojazdu uderzyłby w przejeżdżające auta, chociaż ja wiedziałem na ile jeszcze mogę pojechać. Myślałem że parkowanie niezaliczone, dopiero na karcie przeczytałem że zaliczone. Egzaminator wskazywał mi moje błędy, gdy wjeżdżając na drogę poprzeczną przepuściłem pieszych, stwierdził że zmusiłem ich do złamania przepisu.
Nie twierdzę że nie popełniłem błędu. Wynik egzaminu był negatywny bo ja popełniłem błąd. Uważam jednak że to egzaminator wmówił mi negatywny wynik egzaminu, co też się stało, złamał mnie psychicznie.
Wychodzi na to że podczas egzaminu większy nacisk kładzie się na stalowe nerwy, nie tyle na znajomość przepisów.
P.S. Wymusiłem pierwszeństwo. Mając słabą widoczność za daleko się zatrzymałem, zmuszając kierowcę nadjeżdżającego z drogi z pierwszeństwem do zwolnienia.