
Anna, Beata i Elżbieta Zadrożne
Kiedy Elżbieta Zadrożna przejeżdżała swoim tirem główną ulicą Lublina i zatrzymała się przed pasami dla pieszych, nikt nie chciał przejść. Mężczyźni stali jak osłupiali. Jak kobieta może panować nad takim kolosem? Bez problemu, o czym świadczy nie tylko przykład pani Elżbiety, ale też jej dwóch sióstr - Beaty i Anny. Elżbieta i Anna bez obawy wybierają się nawet w trudne trasy na Wschód - do Kazachstanu, Kirgistanu i dalekiej Rosji. - Tam dopiero budzą sensację - śmieje się ich tata. - Rosyjskim milicjantom czy kazachskim pogranicznikom aż szczęki opadają na ich widok. Długo nie wierzyli, że kobieta może prowadzić takie samochody. - Żenszczina woditiel? Nie możet byt' - powtarzali. W Polsce nie było lepiej. - Wózkiem, a nie ciężarówką! - takie docinki słyszała jeszcze niedawno każda z obecnych szoferek na parkingach dla tirów. Dziś na szczęście wiele się zmieniło, ale panie uznanie u kolegów musiały sobie wywalczyć.
- W trasie jestem prawie cały tydzień - mówi Arleta Kmita z Łodzi. - Po powrocie do domu mam czas tylko na kąpiel i szybkie przepakowanie. I znowu w trasę - mówi.
- To życie wiecznego wędrowca - wtóruje jej pani Ania. - Samochód to nasza sypialnia, jadalnia i miejsce pracy. Jakby nasz drugi dom - dodaje.
Jak to się dzieje, że panie decydują się na taki nietypowy zawód? Wyborem często rządzi przypadek. Arleta za kierownicę tira trafiła prosto z ośrodka jeździeckiego w Danii. Pewnego dnia nie było żadnego kierowcy, który mógłby przewieźć konie kilkadziesiąt kilometrów. Wsiadła więc za kółko i... już tam została. Przez następne pół roku jeździła tirem dzień w dzień. I to bez prawa jazdy. Po przyjeździe do Polski zapisała się na kurs jazdy ciężarówkami. - Robiłam go eksternistycznie, bo czego oni mogli mnie tam nauczyć - wspomina. - Egzaminator nie mógł wyjść z podziwu, jak za pierwszym razem zaparkowałam tyłem.
Później zaczęła szukać pracy w nowym fachu. Ciężko było, bo nikt nie chciał zatrudnić kobiety. W końcu przyjechała ciężarówką do swojej obecnej firmy. - Wszyscy wybiegli, by zobaczyć, jak sobie poradzę z wjazdem. Byli zachwyceni. To wystarczyło. Pracę dostałam natychmiast - opowiada. Dziś cztery razy w miesiącu jeździ na Zachód, najczęściej do Hiszpanii lub Anglii, służbową 430-konną maszyną. - To DAF XF super space cup - wyjaśnia z dumą. Wcześniej jeździła volvo na trasie Bruksela - Moskwa, przewożąc artykuły żywnościowe. Później przesiadła się na scanię 113. Obecnie ma już drugiego DAF-a.
Izabelę Słomkowską z Poznania miłością do ogromnych aut zaraził mąż. Choć nieco przez przypadek. Małżonek pani Izy zawodowo jeździ po całej Europie. Zabrał ją kiedyś w trasę i się zaczęło. Wkrótce zrobiła prawo jazdy i dwa lata temu sama ruszyła w pierwszy kurs. Zamiłowanie do tirów przeniosło się także na dwójkę jej synów - siedmioletni Arek i dziewięcioletni Mikołaj już dziś marzą, by mieć w przyszłości duże samochody.
Nasze panie radzą sobie świetnie. - W Kazachstanie, gdy moja córka miała zaparkować przed rampą, wszyscy wyszli, żeby to zobaczyć - mówi Tadeusz Zadrożny. - Zaparkowała za pierwszym razem.
- Jeżdżą lepiej niż wielu moich kolegów - przyznaje Paweł Grzegorczyk, kierowca tira z Łodzi. Potwierdza to Jan Buczek, sekretarz generalny Zrzeszenia Międzynarodowych Przewoźników Drogowych w Polsce. - Do prowadzenia tira nie potrzeba wielkich mięśni, tylko mądrej głowy. A one je mają. Nie docierają do nas żadne skargi ani informacje o wypadkach. Tylko komplementy - śmieje się.
- Znajomi pytają, dlaczego jeżdżę takim kolosem? Odpowiadam, że to daje mi dużą frajdę - mówi Arleta. - Lubię jeździć tirami i tyle.
wg gazeta.pl