Dziś pod kościołem zaparkowałam za Seicentem zaparkowanym równolegle pod kątem 40 stopni do chodnika - standard, jak "mu się wjechało" tak postawił.

Ja swojego Opelka oczywiście równiuteńko przy chodniczku z odpowiednim dystansem do klienta z przodu.
Po kościele siedzę sobie w aucie i czekam na brata. Do owego Seicenta przychodzi dziadzik, ja sobie patrzę w telefon, on cofa, jak łatwo się domyślić prosto w moją Vectrę.

Klakson, dziadek oczywiście jedynka ogień i rura, brat prawie przyszedł, więc zdążyłam dziadzika dogonić, migam mu długimi, zjeżdża na parking (równoległy), zatrzymuję się za nim, wysiadam i idę w jego stronę, chcę już otwierać mu drzwi, a on wsteczny i jeb po raz drugi. Już chciał drugi raz spylić, otwarłam mu drzwi i się grzecznie pytam "Co to k.a ma być? Wali pan w auto pod kościołem, ucieka z miejsca a teraz robi to po raz drugi?" Argument dziadka niepodważalny: A bo ja nie wiedziałem że w panią uderzyłem! (a całkiem porządnie się oparł)
No tak... klaksonu też nie słyszał.

No więc się pytam: A teraz to przed chwilą to co? Odpowiedź równie inteligentna: "A bo pani tak z tyłu podjechała, a ja nie widziałem." No cóż obejrzałam auto - na jego szczęście Opel plastiki ma twarde (może nawet bardziej niż blachę) lampa też nie ucierpiała, lakier też ok.
Powiedziałam że jak nie widzi pojazdów z tyłu to może czas na kontrolne badanie lekarskie albo psychologiczne, albo czas dla dobra wszystkich zrezygnować z prowadzenia pojazdów.
To mnie dziadzia wk.rwił ładnie, ciekawe jakby się sprawa potoczyła gdyby rozwalił mi auto, podejrzewam, że bez 997 by się nie obyło bo to przecież moja wina, że tam stałam a on nie widział.
Potem jechałam jeszcze za nim i wisienką na torcie było skręcanie z lewego pasa w prawo na jednokierunkowej. W końcu Seicento to tak wielkie bydle, że trzeba uważać żeby nie przybrać krawężnika.

Rejestracja zapamiętana, trzeba na rajdowca uważać.