Dzień dobry,
Jako, że to mój pierwszy post na tym forum, to witam wszystkich użytkowników. Chciałbym opisać wam mój pierwszy nieudany egzamin praktyczny i prosić was o radę. Więc może zacznę od początku.Egzamin praktyczny miałem w piątek na godzinę 12:30. Mój instruktor cały czas próbował mnie zmobilizować i utwierdzał mnie w przekonaniu, że powinienem egzamin zdać za pierwszym razem. Nawet sam wierzyłem, że mi się uda. Na placu nie miałem nigdy problemów - może to z powodu tego, że zawsze patrzyłem w lusterka i za siebie, a nie mechanicznie i odruchowo kręciłem ileś to obrotów, tak aby wszystko wyszło perfekcyjnie. Także jazda po mieście podczas kursu nie sprawiała mi kłopotów. Ale wiadomo kurs kursem, a egzamin egzaminem. Tak jak już wcześniej napisałem egzamin miałem około południa. Niestety stres nie opuszczał mnie już od kilku dni przed egzaminem. Całą noc przed dnie praktycznego egzaminu nie zmrużyłem oka. Rano z nerwów dostałem silnego bólu brzucha. Mama chciała mi nawet podać jakieś kropelki, ale myślałem że może od nich będę mało skoncentrowany. Trochę przestraszony udałem się na egzamin. W poczekalni było kilkanaście innych osób, jednak nie chciałem z nikim rozmawiać. Jako, że ból brzucha nie odpuszczał, a wręcz przeciwnie się nasilał, myślałem nawet o pójściu do domu, jednak perspektywa ponownego opłacenia egzaminu nie bardzo mi się podobała. Gdy już miałem się udać do toalety, aby z niej skorzystać, osoba zapowiadająca wyczytała moje nazwisko, abym udał się na plac manewrowy. Nie mając innego wyboru udałem się na plac, myśląc, że potrzeba skorzystania z toalety może poczekać. Bez problemu zaliczyłem plac manewrowy i już trochę spokojniejszy udałem się na miasto. Egzaminator, który mnie egzaminował był człowiekiem mało rozmownym. Próbowałem mu opowiedzieć moją historię o bólu brzucha, jednak stwierdził, że go moje odczucia nie interesują. Po 15 minutach bezproblemowej jazdy zdarzyła się katastrofa. Ból brzucha tak się nasilił, że nie miałem nawet czasu powiedzieć egzaminatorowi, że chciałbym skorzystać gdzieś na mieście z toalety. W wyniku czego, krótko mówiąc popuściłem w spodnie. Myślałem, że jakoś może dokończę egzamin, jednak z minuty na minutę jeździło mi się coraz gorzej. Nie bez wpływu na to miał zapach w aucie - naprawdę nikomu nie chwiałbym życzyć takiej sytuacji. Egzaminator nawet zaczął głośno coś wąchać, jednak udałem, że o niczym nie wiem. Po kolejnych 10 minutach jazdy wymusiłem pierwszeństwo i zakończyłem egzamin z wynikiem negatywnym. Jak się przesiadałem, to zorientowałem się że moje spodnie są przesiąknięte kałem, tak że aż fotel kierowcy się troszeczkę wybrudził. Egzaminator zrobił mi awanturę, nazwał zasrańcem i wezwał pomoc drogową, ponieważ brzydził się wracać, siedząc na wybrudzonym fotelu. Ja nie czekając wróciłem pieszo do domu, zakrywając przesiąknięte, brązowe miejsca reklamówką kupioną w okolicznym markecie. Na koniec mam pytanie - zdenerwowany egzaminator groził mi, że obciąży mnie kosztem prania tapicerki oraz lawety - czy może to być prawdą?