Mam taką sprawę, a mianowicie dzisiaj rano jadąc główną ulicą, auto z na przeciwka skręcało w lewo, jednak, jak kierowca tego auta twierdzi, auto wpadło w poślizg w związku z czym znalazło się na moim pasie (stał tak, jakby po prostu miał jechać pod prąd). Od tego samochodu dzieliła nas bardzo mała odległość, dodatkowo było ślisko, więc nie było szans by wyhamować do całkowitego zatrzymania, mimo, że jechałam max 25/h na obszarze zabudowanym to mój samochód otarł się delikatnie o jego. Ten Pan zaś dowalił mądrość stulecia i powiedział, że przecież mogłam zjechać na przeciwny pas. Tak, prosto pod inne auto pędzące z górki w ślizgawicy.

Koniec końców zapłaciłam za jego "szkodę", to była groszowa sprawa więc wolałam to, niż żeby mój ojciec się dowiedział. Mam krótko prawo jazdy, nie będę się mądrować, więc pytanie - wina była moja, jego, obustronna? Jakby oba auta zostały uszkodzone, to kto miałby płacić?