A co do tematu. Jestem właśnie po swoim pierwszym oblanym egzaminie na prawo jazdy (kat b). Mam 32 lata i zdecydowałem się na starość zdobyć papier uprawniający mnie do prowadzenia pojazdu. Przejeździłem 30 godzin, skorzystałem jeszcze z 4 dodatkowych w innej szkole nauki jazdy, ot tak dla porównania, nabrania doświadczenia, etc.
Udałem się na długo oczekiwany egzamin. Na początek prosta sprawa, światła, olej, wszystko poszło jak trzeba - no, może prócz faktu, że rozciąłem sobie rękę do krwi podczas chwytania wajchy od przedniej klapy, gdyż plastik pod kierownicą trzymał się na "sznurkach" swobodnie sobie zwisając (nie wiem jak to dokładnie opisać). Samochód wyglądał w środku jakby był po wypadku. Gdyby nie wszechobecne kamery to porobiłbym zdjęcia. Ale nic to. Robię łuk.
Samochód za pierwszym razem ruszył bez żadnych problemów. Już po kilku pierwszych metrach zauważyłem, że kierownica pracuje jakby miała okropne "luzy". Wiadomo, złej baletnicy... Łuk do przodu pięknie ładnie, jadę do tyłu i... no właśnie. Podobno najechałem na linię. Proszę egzaminatora, aby podszedł do mnie i powiedział raz jeszcze co zrobiłem źle. Ten jąkając się duka, że obrys opony znajdował się "prawie" na styku z linią, więc muszę przeprowadzić manewr raz jeszcze. No problem! Czułem, że mi trochę kierownica "zeszła" podczas skręcania i musiałem to korygować, więc kto wie...
Dodam, że mój OSK powiedział wprost: jeśli będę podważał jego zdanie i poproszę o monitoring z kamery to już mogę przenosić papiery do innej miejscowości.
Uruchamiam silnik, lekko dodaję gazu, lekko puszczam sprzęgło i łubudu. Samochód zgasł, koniec egzaminu. I teraz najważniejsze, przemyślenia własne. Jestem ciekawy, co Wy - forumowicze, sądzicie na ten temat.
Otóż za egzamin zapłaciłem jakieś 130 zł. Na placu spędziłem plus minus 5 minut. Czekając na swoją kolej obserwowałem jeszcze 4 inne osoby, które tak samo jak ja nie opuściły ośrodka WORD (w czasie mojego pobytu nie zdała żadna z osób widzianych przeze mnie na terenie ośrodka). Jeden chłopak nawet nie ruszył samochodem, bo dwa razy mu zgasło. Zaczynam tak sobie kombinować jaki to kapitalny biznes!
Popatrzcie, 130 zł, 5 minut zabawy. Jeśli bym zdał plac i wyjechał w miasto, to mam jeszcze dodatkowe 45 minut jazdy samochodem w cenie! A tak? Koszty paliwa, eksploatacji, czasu pracy egzaminatora spakowały się do 5 minut. 130 zł za przejazd kilkudziesięciu metrów!
Dodatkowo już widać, jak konstruowane są te egzaminy. Chyba nie sądzicie, że po 30 godzinach jazd (obowiązkowych) człowiek nie potrafi ruszyć samochodem? Poza tym, gdyby taka sytuacja miała miejsce na drodze, to cóż złego może się stać, skoro 8 cm od naszej dłoni znajduje się kluczyk który w oka mgnieniu możemy przekręcić i powtórzyć manewr?
Wiecie dlaczego uważam, że to przekręt? Dostaję samochód niewiadomego pochodzenia. Gdyby WORD traktował sprawę uczciwie, to dałby, ja wiem, 5 minut (nikogo nie zbawi) z egzaminatorem w samochodzie na proste manewry typu do przodu, do tyłu, skręt w prawo, lewo. Egzaminator zawsze mógłby to przerwać, gdyby zauważył, że gość jest kompletnym tłumokiem. Ale nie! Dostajemy samochód ładnie zaparkowany na kopercie, nie mamy okazji zaznajomić się ze sprzęgłem czy pedałem gazu.
To jest chore. Wiecie czego się obawiam? Że przegram kolejny raz. Dokupiłem sobie kolejne godziny doszkalające. Już mam dwie za sobą, instruktor jest załamany. Samochód nie zgasł mi ani razu, wykonywałem łuk bez "zająknięcia" (kazał mi 5 razy w obie strony), wszystko w tym samochodzie czułem tak jak czuć powinienem. A dokładnie taki sam model (i kolor

Wiadomo, najazd na linię czy potrącenie słupka - ok, to zagraża bezpieczeństwu na normalnej drodze, więc przerwanie egzaminu w tym momencie jest jakoś wytłumaczalne. Tak samo zachowanie na drodze, w mieście - złamanie przepisu czy coś, spoko, ale fakt, że zgaśnie nam samochód? Proszę Was. Nikt mi nie powie, że to zagraża bezpieczeństwu kogokolwiek, szczególnie, jak ktoś szybko potrafi go odpalić i ruszyć z miejsca. Mało to razy widzieliście, że komuś zgasło auto?! Może policja powinna odbierać wtedy prawa jazdy?
O tych samochodach i przekrętach w naszym WORDzie było od zawsze pełno informacji w sieci. Totalnie to ignorowałem, bo problem nie dotyczył mnie. Już nie będę dodawał, że nazwisko gościa który mnie egzaminował pojawiało się w komentarzach do tych spraw... Na szczęście okazał się niewinny.