przez Kierownik » środa 15 grudnia 2004, 02:48
To był mój drugi egzamin, wziąłem sobie godzinke jazdy przed nim, chwile na placu i chwile po bródnie.
Było w miarę pusto jak to w sobotnie przedpołudnie bywa, pogoda była bardzo dobra. Pierwszy raz od kilku dni pokazało się słońce, temperatura dodatnia.
Egzamin byl o 10:00 , byłem wylosowany w pierwszej turze jako mięso armatnie. Mieliśmy wszyscy zestawik złożony z koperty i górki.
Podchodzilem do niego z dużym dystansem. Postanowiłem zrezygnować z takiej chorej ambicji, która towarzyszyła mi przed pierwszym egzaminem. Podejście miało charakter całkowicie luzackolewczy.
Ciekawym szczegółem jest też fakt, że miałem popsutą torebkę stawową i wyjąłęm lewą nogę z gipsu w środę , a w sobotę miałem egzamin.
Na placu wszystko poszło tak szybko , że nawet nie zdałem sobie sprawy z tego, że już po. Kiedy zjechałem z górki po drugiej stronie, pan egz. prowadził jakąś zaciętą dysputę z kolegą, myślałem że o mnie zapomniał. Już kolejny samochód chciał zjeżdżać z górki, a ja nie wiedzialem gdzie odjechać tym autem:).
Odjechałem troszke na bok i przygotowałem sobie wszystko "na miasto".
W końcu pan egz zaszczycił mnie swą obecnością. Ruszyliśmy na miasto.
Jechałem wszędzie z maksymalną dopuszczalną prędkością, pamiętając o takich ograniczeniach, jak np. 30stak na balkkonowej. Śmiesznym elementem było tylko zdarzenie, kiedy miałem zawrócić, stałem za nauką jazdy, przed światłami i przed pasami, bo za pasami nie bylo miejsca zeby wjechac na skrzyzowanie, a ten z nauki jazdy nie mógł ruszyć, gasł mu!
Straciłem w ten sposób całą turę sekwencji zmian świateł :) Ale panu egz wcale nie było do śmiechu. Na chodeckiej nagle powiedział STOP! i nim skończył słowo, już czuć było swąd spalonej gumy.
Pokręciliśmy sie jeszcze troche po mieście, zaliczylismy te wewnątrzosiedlowe alejki ze skrzyzowaniami rownorzednymi, tam ze znakiem stopu i inne ciekawe miejsca.
Obrałem politykę "przewieźć dziadka".
Nie stresowałem się, nie zakładałem, ze od tego egza zależy wynik egzaminu.
Kiedy zaczelismy zblizać sie do WORDU wiedzialem ze zaliczylem, bo wszystko bylo bezbłędnie.
Wjechalismy na plac, kazał mi ustawić auto na łuku, cofnąć itp, żeby następna ofiara miała gotowy start.
Wyciągnął kluczyki, kazał zgasić światła, wymamrotał "ZALICZYMY PANU"
Uważam, że nie był zbyt miły, ale nie był też ani złośliwy ani oszust ani nie życzył sobie żadnych korzyści czy cośtam.
W każdym razie cieszę sie że zdałem, czekam na odbiór, wiem, że nareszcie mam te stresy za sobą i będę mógł dopiero naprawdę zacząć uczyć się "jeździć"
Zdanie egzaminu wcale nie znaczy że ktoś umie jeździć.
Znaczy jedynie że ktoś nauczył się zasad zdania go.
... to Polska, nie elegancja Francja :>
A wiecie ze nawet swojego czasu myślałem zeby podpłacić egza, zeby mi to zaliczyl, zeby wszystko poszlo gladko i bezstresowo.
Dzieki temu forum zrozumialem, ze jezeli zdam w taki sposób, dziadek przehula moje dzięgi i nauczy sie ze im wiecej ludzi obleje, tym wiecej bedzie mógł hulać :)
A również satysfakcja z uczciwego zdania na warszawskiej odlewniczej jest o niebo wyższa od takiego nieuczciwego sposobu na dokument.
W końcu dziś zdać prawko to prestiż.
KRYTYKOWAĆ MOŻE KAŻDY GŁUPIEC
I WIELU Z NICH TO CZYNI.