przez Jen » czwartek 11 listopada 2004, 13:21
Będzie szczegółowo dla ciekawych, jak to dokładnie wygląda (bo istnieje przynajmniej jeden ciekawy).
Teorie miałam wyznaczoną na godz. 10:15. Ok. 10:10 sala została otwarta. Trzeba było zostawić kurtkę i plecak przy drzwiach, przygotować dowód i nie siadać byle gdzie, bo każdy ma z góry wyznaczone stanowisko. Pan bardzo dokładnie wszystko tłumaczy. Nawet to, na czym polega test wielokrotnego wyboru. Powiedział też, gdzie mamy czekać na egzamin praktyczny. Potem jest test probny. Trwa 5 minut i robimy wszystko to, co pan mówi (lepiej nie klikać z własnej inicjatywy, bo pan troche się zdenerwował, jak dziewczyna zaczęła test próbny przed jego poleceniem). Po teście próbnym zaczyna się odliczanie 30 sekund do właściwego egzaminu. No i rzeczywiście zaczyna się egzamin. Po jego zakończeniu pojawia się wynik: pozytywny/negatywny + ile błędów. Trzeba sprawdzić i nic więcej już nie wciskać, tylko zostawić to i wyjść. Ja wyszłam jako pierwsza, mimo że dopiero po 15 minutach testu.
Udałam się pod wiatę przy wejściu, gdzie o 11:00 mieliśmy oczekiwać na ciąg dalszy. Przyszedł inny pan, który powiedział tylko, która grupa na którym placu będzie zdawać. Weszliśm na plac – każdy do wiaty na swoim placyku. Tam przyszedł do nas egzaminator. Nie pamiętam, jak się nazywał. Po kolei każdy podchodził do niego z dowodem, podpisywał się pod czymś i mówił, czy chce Punto czy Pandę. Dowiedzieliśmy się też, że miasto wszyscy zdajemy na Punto. Następnie mówił o różnych zasadach na placu i w mieście. O placu mówił m.in. że silnik zgasnąć może tylko 4 razy, gdzie mamy się przygotowywać do jazdy, a co do miasta, to powiedział coś o hamowaniu awaryjnym i że interwencja egzaminatora powoduje przesiadkę i koniec egzaminu. Powiedział też, że po placu jeździmy bez świateł. Potem ktoś wylosował zestaw i egzaminator opowiedział jak go zrobić, tzn. z którego miejsca zacząć równoległe i którędy pojechać na górkę. Nie pamiętam, czy tłumaczył, na jakie linie nie można najechać, ale to chyba wszyscy wiedzą. Na koniec mogliśmy zadawać pytania. Zapytałam, skąd będziemy wiedzieli, że manewr jest zaliczony. Odpowiedział, że jak nic nie mówi, tzn. robić dalej, a gdyby było coś nie tak, to powie, że trzeba powtórzyć (w rzeczywistości było tak, że po skończonym manewrze mówił mi, że mam robić następny). Placyk robiliśmy w kolejności alfabetycznej, więc najpierw wyczytał 3 pierwsze osoby (były dwie Pandy i jedno Punto), które od razu wsiadły, a reszta wróciła pod wiatę. Jak ktoś skończył plac, to egzaminator podchodził do naszej wiaty i wywoływał następną osobę. Było dużo czasu na przygotowanie się do jazdy, bo czekało się aż pozostałe dwa auta zwolnią plac. Egzaminator dał znak, jak już mogłam wjechać na łuk. Po zatrzymaniu przodem nie dowiedziałam się, czy było dobrze, ale po zatrzymaniu tyłem podszedł i powiedział, żebym ustawiła się do równoległego, więc było OK. Jak już wjechałam w zatoczkę, to powiedział, żeby wyjechać i od razu skręcić w prawo (tamtędy szła droga na górkę), więc znowu wiedziałam, że manewr jest zaliczony. Z górki pojechałam z powrotem w pobliże początku łuku (tam gdzie wsiadłam w auto). Egzaminator powiedział tylko "No jak można tak długo z górki jechać". Ponieważ nie powiedział nic więcej, uznałam, że zaliczyłam :) Trudno mi powiedzieć, ile osób zaliczyło plac. Obserwowałam tylko osoby zdające przede mną. Myślę, że mniej więcej połowa oblała, z czego większość na łuku. No i wszyscy oblali słusznie, tzn. rzeczywiście najechali na linię, pachołek, albo źle się zatrzymali.
I znowu znalazłam się pod wiatą... Tam czekaliśmy, aż wszyscy skończą placyk. Jak już skończyli, egzaminator wsiadł w Punto i przyjechał na parking przed WORDem. Na miasto nie było ustalonej kolejności. Egzaminator siedział w aucie i czekał, aż ktoś do niego wsiądzie. Wsiadł jakiś chłopak. Wrócił po ok. 20 minutach, ale wysiadł i do razu sobie poszedł, więc nie wiemy, czy zdał. Egzaminator siedział w autku. Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że nie ma ustalonej kolejności i nikt nas nie zawoła jak na plac. Chwilkę zastanawialiśmy, co robić, aż w końcu ja poszłam do samochodu. Wsiadłam, przygotowałam się. Jak już zwolniłam hamulec ręczny, egzaminator powiedział "Proszę jeszcze włączyć światła". Zapomniałam! Ale jakoś nie pogniewał się o to zbyt mocno. Z WORDu wyjechaliśmy w prawo, a przez to upiorne skrzyżowanie prosto. Podpowiadał mi na tym skrzyżowaniu :) Woził mnie długo po strefie. Jest takie miejsce, gdzie trzeba jechać na światłach lewym pasem, żeby na następnych światłach móc jechać prosto. Zanim zdążyłam rozpoznać, że własnie tam jestem, powiedział "Będziemy jechać lewym pasem", więc nie musiałam się już na tym zastanawiać. :) Jechalismy też tym kawałkiem, gdzie jest ogranicznie do 40 i jeden bardzo szeroki pas. Zwrócił mi uwagę, żebym jechała środkiem, a nie bliżej prawej, bo prowokuję do wyprzedzania. Było też takie miejsce, że skręcałam w lewo w drogę dwupasmową, z czego ten prawy się zaraz kończył. Nie zauważyłam, wjechałam w prawy, musiałam zaraz zjechać na lewy. Poza tym nie działo się nic interesującego. Nie zawracałam, nie miałam hamowania awaryjnego. Przez cały czas egzaminator raczej nie był miły i czepiał się czego mógł. Miałam wrażenie, że jeździliśmy bardzo krótko, nie więcej niż 10 minut i że wracamy, bo już za coś oblałam. W rzeczywistości było to ok. 20. Jak już zgasiłam silnik, egzaminator westchnał i długo ze mną rozmawiał. Zwracał mi uwagę na moje błędy i zadawał niewygodne pytania w stylu "Dlaczego (kiedyś tam) nie popatrzyła pani na znaki?". No i jak tu dyplomatycznie odpowiedzieć? Aż w końcu wpisał przy moim nazwisku P, mówiąc "Masz, Aśka, prezent" :D
Mój egzamin trwał 3 godziny, bo mój telefon mówi, że do instruktorki zadzwoniłam o 13:17.
To komu teraz te 5 zł. ? ;)
Pozdrowienia! :-)
Jenka
Pierwsze podejście zaliczone 9 listopada 2004 r.