To moja najpoważniejsza, sprzed może 15 lat, ale nie daje mi spokoju.
Skończył się teren zabudowany, prosta droga bez linii, przez wsie- przede mną maluch jedzie przy samym rowie, bo trudno mówić nawet o poboczu, w sumie wczas rano pod słońce. Więc ogień(Uno 1.4ie)- wyprzedzam. A w tym momencie on myk mi w lewo w polną drogę, pod maskę, a ja mam może 70/h! Po hamulcach(tak sie przydarły, że potem rozważałem zmianę opon) ale przywalilem mu w zadek ze skosa, że go obruciło i wpadł tyłem do rowu. Na szczęście żadnej z czterech chyba dziewczyn z malucha nic się nie stało.... Obyło sie bez milicji, winę wziąłem na siebie(bo i tak miałem ubezpieczenia, a tydzień wcześniej miałem inne spotkanie i byłem w trakcie załatwiania likwidacji; teraz tylko poprawiłem).
Dziś jednak nie byłbym taki chojny, bo może jeszcze niektórzy pamiętają, jakie maluchy miały migacze, a skręt w lewo wykonano od prawej, zamiast od osi. Niczego więc nie zaniedbałem, mój manewr prawidłowy. Teraz jednak sprawdzam trzy razy przed takim manewrem co robi ten wyprzedzany... Ale jak rozstrzygnąć stopień winy?