przez pamelo » poniedziałek 18 stycznia 2010, 11:07
Rano czy wieczorem – bez znaczenia, jak widać każdy uważa, że pora zdanego przez niego egzaminu jest najlepsza, ja zdawałam wieczorem, choć więcej jeździłam rano.
Jeździłam Elką jeszcze w dniu egzaminu i była to jedna ze słabszych jazd – ewidentnie mi pomogło, bo pochłonęło dużo mojego stresu i stąd tak słabo.
Egzamin łączony – taki miałam, i zgadzam się, że część stresu schodzi na teorię.
Odpędzałam złe myśli – zamieniałam je na myśli pozytywne. Czekałam na swoją kolej około godziny, nie patrząc co się dzieje na placu i starając się nie zwracać jakiejkolwiek uwagi na to po jakim czasie wracają inni i w jakich nastrojach. Każdy z nas miewa złe myśli w takich sytuacjach, a oto przykład: kiedy czekałam już godzinę i zauważyłam, że chyba wszyscy z 18 osobowej grupy zdającej teorię zostali wywołani, poczułam frustrację - pięknie nawet tu ostania - szybko zmieniłam tą myśl na: ostatni będą pierwszymi i sama się do siebie uśmiechnęłam i w tym momencie usłyszałam swoje nazwisko. Odradzam rozmowy i przysłuchiwania się - oj czego można się nasłuchać o złośliwości egzaminatorów.
Na dwa tygodnie przed egzaminem:
Co dzień rozwiązywałam testy i wyjeździłam jakieś 13 dodatkowych godzin.
Wzięłam 2 jazdy w innej szkole i czułam się na nich jak na egzaminie i uzyskałam info na temat moich umiejętności z innego niż dotychczasowe źródło – to bardzo, bardzo pomogło, ponadto inny samochód, po prostu same plusy tej sytuacji.
Nie czytałam już żadnych relacji z egzaminów – żeby się nie nakręcać.
Nie skupiałam się na egzaminatorach, o których wszyscy słyszeliśmy te straszne rzeczy, po prostu uznałam, że jest on urzędnikiem działającym również w moim interesie. Na ostatnich jazdach, starałam się już nie rozmawiać z instruktorem, wyobrażając sobie, ze jest on moim egzaminatorem.
No i oczywiście pielęgnowałam w sobie przeczucie, że zdam. Tu musze podziękować wszystkim moim bliskim, oni cały czas wierzyli we mnie i w chwilach mojego zwątpienia powtarzali, ze na pewno zdam, co opierali konkretnymi argumentami.
Na 2 dni przed zaczęły mnie dopadać w stresie, myśli ze nie zdam i wtedy wyobrażałam sobie, ze egzaminator informuje mnie, że zdałam i jak to ja mówię o tym wszystkim moim znajomym, no i oczywiście, że jestem już znakomitą „kierowniczką”;).
I choć zasadniczo musiałam zdać, wyjeżdżam z Polski, to uznałam, że jakby co, to najwyżej zdam jak wrócę – czyli odradzałabym myślenie muszę zdać, za to: chcę, zdaję, jak najbardziej.
Pogodę też uznałam za sprzymierzeńca, choć nie mogłam przez nią ćwiczyć manewrów przez ostatni tydzień, to liczyłam, że taka właśnie się utrzyma i byłam szczęśliwa, ze uczę się w takich warunkach, bo to bezcenne i bezpieczne, gdy obok mnie siedział instruktor.
W trakcie egzaminu praktycznego, po każdym nawet minimalnym niedociągnięciu, miałam wrażenie, że kończy ono egzamin, ale szybko odzyskiwałam zimną krew i skupiłam się na znakach, zadaniu i poszło, mało tego miałam wrażenie, ze wszystko tak się układa żebym zdała, wszystko, czyli sytuacje na drodze, a wcale tak nie było;). Dodam jeszcze, że egzaminator trafił mi się boski, co prawda nie mówił nic poza poleceniami, to jednak czułam, że chce żebym zdała. Oczywiście na początku noga mi latała, więc skupiłam się na słupkach.
Natomiast odradzałabym jakiekolwiek środki farmakologiczne, wiem, ze mi jest łatwiej, mam ponad 30lat, mnóstwo egzaminów za sobą, w pracy już też zasiadałam w komisjach, ale przyznaję, że to ten egzamin zrobił na mnie największe wrażenie, ale i jaką radość mi sprawił, ze 2 dni euforii, do tej pory na samą myśl się uśmiecham.
Rozpisałam się strasznie, ale może komuś to pomoże – POWODZENIA!!!