przez Quille » czwartek 29 października 2009, 19:57
No to czas na relacje z moich 3 egzaminów.
1 podejście - jakoś na początku 2007 r. (10 stycznia były zmiany, więc chyba 7 zdawałam). Egzamin łączony, teoria bezbłędnie, trochę się długo wyczekałam na praktykę (jakieś 1,5 h). Egzaminator (kompletnie nie pamiętam jak się nazywał) sympatyczny, ale bez przesady. Na łuku do tyłu wyjechałam na linię, bo mi się całkiem ze stresu pokiełbasiło kiedy i o ile kręcić (na tej węższej wersji łuku było trudniej niż teraz). Potem za drugą próbą pojechałam tak jak widziałam i było ok. Potem skośne - też ok. Padłam na kopercie (równoległym) - już nie pamiętam dokładnie jak to trzeba było jechać, ale gdzieś tam się miała linia pokazać no i przegapiłam ten moment, bo na moim placu linia była ciągła a na placu MORDu przerywana. Za drugim razem skapowałam co zrobiłam nie tak i zaczęłam kręcić wcześniej, ale i tak za późno - żeby się zmieścić z lewej strony (nie stać na linii) dojechałam do tyłu odrobinkę i dotknęłam lekko pachołka :D No i kuniec. Trochę durne było to podejście, bo nie czułam się specjalnie przygotowana i jakbym zrobiła dobrze tę kopertę to pewnie i tak padłabym na mieście - chodziło o to, żeby zdawać przed zmianami, bo połowę z godzin kursowych spędziłam na placu i nie umiałam w ogóle parkować na mieście.
2 podejście - 2 października 2009 r. Znów łączony. Przyjechałam z tatą godzinę za wcześnie (pomyliło mi się coś :P), teoria (o 10:30) zaliczona z jednym błędem. Potem koło godziny czekanie na egzamin. W końcu mnie wywołali. Egzaminator (Zbigniew Sz.) średnio sympatyczny - nie złośliwy, ani nie chamski, ale straszny formalista - nie zrobił nic, abym była mniej spięta. Miałam sprawdzić klakson i przeciwmgłowe. Przy światłach, jak wysiadłam, to on został w samochodzie, a ja popatrzyłam na tylne prawe i lewe, co pewnie zauważył we wstecznym, bo potem mnie pytał po której są stronie i jakiego koloru. Ale odpowiedziałam i było ok. Potem kazał ustawić wszystko i podjechać na łuk. I tu pierwsza wtopa, bo nie wrzuciłam kierunkowskazu i powiedział, że po placu jeździmy też z kierunkowskazami. Stanęłam na łuku, on wysiadł. Zapytałam czy mogę sobie trochę szybkę uchylić, ale nie pozwolił, bo "przecież nie będziemy z opuszczoną szybą na miasto jechać" :? Czyli co? Raz opuszczonej nie da się podnieść? :D To fajne samochody mają. No to ruszam na łuku, podnoszę sprzęgło... za wysoko i zgasł. Koleś zagląda przez szybkę (po jego stronie była opuszczona nieco) i mówi "to była pierwsza próba na łuku...". Se myślę, nie no wyrąbiście :D Ale ruszyłam bez problemu za drugim razem, do przodu luzik, choć się wystraszyłam, że się trochę za wcześnie zatrzymałam - ale nie, było ok, choć wcześniej niż zazwyczaj, na jazdach. Do tyłu też ok. Potem koleś wziął środkowy pachołek zza samochodu, wsiadł i kazał wycofać, bo w krakowskim MORDzie górka jest przed łukiem. Wycofałam, zaciągnęłam ręczny i jeszcze nic nie zdążyłam zrobić, a koleś: "ale do przodu będziemy jechać, tak?". No to mówię, że oczywiście i wrzuciłam jedynkę. Ruszyłam, potem jeszcze raz przez łuk i między pachołkami. Kazał się zatrzymać i włączyć światła. No i ruszyliśmy z placu. Zatrzymałam się na stopie przy wyjeździe, więc się trochę uspokoiłam, bo oblać tam, to obciach :D Potem w prawo na skrzyżowaniu i Nowohucką na Hutę. Koleś cały czas się nie odzywał, odezwał się dopiero jak w dziurę wjechałam, że "w sam środek dziury". Potem na Rondzie 308 prosto, a potem w prawo, do góry na to dwupoziomowe skrzyżowanie i tam w lewo. Stanęłam na czerwonym, a że tam pod górkę, to podniosłam lekko sprzęgło - tak, że ciągle było na tym jałowym luzie, samochód ani nie zadrżał, ale koleś to zobaczył na swoim sprzęgle i mówi: "no przecież spali pani sprzęgło, jak je pani będzie trzymać podniesione stojąc na światłach". No to wbiłam z powrotem. Potem miałam skręcić w jakąś uliczkę w prawo, ale na prawym pasie się dwa samochody rozkraczyły, bo jeden się szykował do holowania drugiego. Musiałam wjechać na lewy, a tam ciągle jechali. W końcu jeden się zatrzymał, ale ja czekam, bo wiem jak to może być - że wymusiłam. W końcu gość powiedział, że "no przecież panią puszcza", więc pojechałam. Przy skręcie w prawo było przejście dla rowerzystów z zielonym światłem i jechał rower, ale go widziałam i się zatrzymałam. Gościu syknął tak, jakby mu się coś nie udało, więc mi średnio przyjemnie było. Potem parkowanie prostopadłe przodem, od razu zawracanie. Nie było idealnie, trochę z impetem wjechałam, ale dało radę i nic nie powiedział. Potem skręt w lewo przy Grochowskiej był źle zrobiony, bo sobie ubzdurałam, że to jednokierunkowa i pojechałam z lewego pasa :? Więc objechaliśmy dookoła i wróciliśmy na to miejsce i już wiedziałam, że to nie jednokierunkowa, więc zrobiłam dobrze. Następnie jechałam dwukierunkową przecznicą od Byliny-Prażmowskiego (prawa przecznica, na wysokości poczty), a tam z obu stron stoją samochody, więc mieści się jedno auto środkiem. Jechał z naprzeciwka taksiarz, ale się schował w lukę. Tylko, że mu trochę tył wystawał, więc odbiłam lekko w prawo,a gościu wtedy na hamulec. No to sobie myślę: koniec. Chyba nawet to powiedziałam na głos. Ale on, że nie, żeby jechać, tylko wolniej. Nie wjechałabym w te samochody, bo zaraz chciałam w lewo z powrotem odbijać, ale rozumiem, że mógł nie być pewny, że zdążę. Choć nieco dziwna sytuacja, bo uczyli mnie, że na 99% wciśnięcie hamulca oznacza koniec egzaminu. Potem pojechałam na Mogilskie, zawróciłam i wjechałam w tą ulicę pod sądami. Tam, przed dojazdem do przecznicy, która się łączy z Powstania Warszawskiego rozkraczył się jakiś SUV i staliśmy chwilę za nim (nie bezpośrednio). Wszyscy trąbią, ja się stresuję. W końcu przejechał, ja mam skręcać w lewo, więc się przybliżyłam do lewej strony, bo to jednokierunkowa, taxi przede mną jechało w prawo. Patrzyłam do przodu, że tam dwa przejścia są i nakaz w prawo zaraz no i umknął mi ten pikny stop po prawej stronie i się przetoczyłam po taxi z 3 km/h na liczniku. Przepuściłam pieszego jeszcze, pojechałam zgodnie z nakazem, no ale koleś mówi, że nie zatrzymałam się na stopie i musimy przerwać egzamin. No cóż, moja wina. Przesiedliśmy się, potem zawrócił na przełączce na Alei i do MORDu przez stopień na Dąbiu. Wtedy się nieco rozgadał. Wcześniej bacznie się temu sprzęgłu przyglądał i zwracał uwagę, że go nadużywam, raz weszłam w zakręt z wciśniętym, bo za późno redukowałam i nie zdążyłam puścić. Pytał czemu tak robię, a ja mówiłam, że boję się, że zgaśnie. A on, że nie ma prawa, nawet jak będziemy się bez gazu toczyć 5 km/h, co mi nawet pokazywał na Kordylewskiego :D Tym sprzęgłem mnie najbardziej stresował. Zwracał też uwagę, że ze 3 albo 4 razy po zmianie biegu dodawałam gazu jeszcze nie przy całkiem puszczonym sprzęgle co też jest błędem. Powiedział, żeby to doszlifować, bo to ważne jest. Aha i żebym nie zawsze wrzucała kierunku jak coś omijam, tylko jak wjeżdżam na pas obok, bo sygnalizuję zawsze, a to niepotrzebne i mogę wprowadzać w błąd. Na koniec powiedział, żeby zapisywać się jak najszybciej na kolejny termin, bo pomimo tych błędów, to myślał już, że mi zaliczy, no ale nie mógł nie zauważyć tego, że na stopie się nie zatrzymałam. Mówił jeszcze, że ma nadzieję, że nie mam pretensji. Oczywiście, że nie mam, bo błąd był mój, choć on nie pomagał mi się nie stresować, no ale w końcu nie taka jego rola. A jego uwagi były całkiem słuszne i zastosowanie się do nich pozwoliło mi zdać za kolejnym razem :)
3 podejście - 9 października 2009 r. Zaraz po oblaniu 2 paź poleciałam się zapisać na kolejny termin, poprosiłam o jak najwcześniejszy i dostałam za tydzień :D Co prawda o 15:30, więc godzina taka se, no ale już nie wybrzydzałam. Przyjechałam znowu z tatą, który nie zrażony tym, że tydzień wcześniej przyjechałam do ośrodka na siedzeniu pasażera, postanowił nadal trzymać kciuki :) Staliśmy na korytarzu przed poczekalnią, na monitorze była jakaś dziewczyna o takim samym imieniu jak ja, ale innym nazwisku, więc stałam spokojnie. Wyszedł gościu i woła po imieniu. Mój tata mówi, że może mnie, ale mówię, że nie, że tamtą dziewczynę. Ale tata mówi, że chyba słyszał moje nazwisko. A gościu tymczasem odwrócił się i mówi: "no masz". Więc wychyliłam się z korytarza i pytam kogo woła, a on podaje moje imię i nazwisko :shock: No to skoczyłam do niego szybko i przepraszam, mówię, że myślałam, że tamtą poprzednią. Gościu nawet się nie wkurzał, ale poczekalnie zamarła. Wyszliśmy i on (Zbigniew O. się nazywał) mi sympatycznie zaczyna mówić, że on zawsze po imieniu woła i że się nic nie stało. Pokazuje, który samochód mamy. Kazał usiąść na siedzeniu pasażera, od razu starał się, żebym się uspokoiła, żartował itp. Powiedział te swoje kwestie i mówi, że mam poziom płynu chłodzącego i światła awaryjne sprawdzić. No to wysiadłam, otworzyłam maskę, zabezpieczyłam tym metalowym badziewiem (nie wiem nawet jak to się nazywa :lol: ), pokazuję mu zbiornik i mówię, że charakterystyczny kolor różowy, że nie wolno zaraz po jeździe odkręcać, bo się można popatrzyć, że jest go nawet za dużo, że na prostym podłożu trzeba. Na co gościu, że chyba na płaskim, a nie na prostym. Generalnie śmiał się i przytakiwał. Potem mi mówi, że światła awaryjne to nawet nie muszę wsiadać. No więc przez okno sięgnęłam i nacisnęłam. Obeszłam omawiając, prawe przednie, prawe boczne, prawe tylne etc. Potem wsiadłam na siedzenie pasażera, wyłączyłam awaryjne, na co się śmiał, że dobrze, bo jeszcze by pojechał z nimi. Trochę mnie to speszyło i mówię, że myślałam, że całe zadanie ja robię, więc wyłączyłam, a on, że bardzo dobrze i żebym się nie stresowała tak. Potem pytał w drodze na łuk co obejmuje przygotowanie do jazdy. Więc mówię, powiedziałam, że na końcu pas, a on, żebym o tym pamiętała, bo szkoda tak oblać. Normalnie podpowiadał niemal :D Potem an łuku chwilę czekaliśmy, bo na motorze gościu 8 robił na jednym, a przed drugim dziewczyna ruszał pod górkę. Niestety zgasł jej 3 razy (za 3 razem jak chciała już zwolnić miejsce) i się musiała z gościem zamienić miejscami. A gościu do mnie tak: "teraz się przesiądziemy, pojedzie pani do przodu, zatrzyma się i ja podejdę i co powiem?" No to mówię: "powie pan, że bardzo ładnie do przodu pojechałam i że mam wycofywać". No to się zaczął śmiać i mówi, że dokładnie tak. Zaciągnął ręczny i wysiadł. Ja siadłam za kółkiem, poustawiałam wszystko, zapięłam pas, złapałam hamulec, złapałam sprzęgło, opuściłam ręczny, podnoszę lekko sprzęgło... i nic. No to podnoszę jeszcze trochę, dodaję gazu... i nic. Se myślę, ja pitolę, zaraz zgaśnie, tak jak ostatnio. Sprawdzam jeszcze czy na pewno ten ręczny całkiem w dole, no i mnie oświeciło. A bieg to gdzie!?! Więc wrzuciłam jedynkę i pojechałam. Zatrzymałam się, a gościu podchodzi i mówi "no nie mogę powiedzieć, że było dobrze..." Ja już serce w gardle, a on, zanim miałam stan przedzawałowy, dodaje: "było bardzo dobrze". :D Rozluźniło mnie to, wycofałam, zatrzymałam się ok. Potem znowu wycofałam na górkę, ruszyłam i wyjechaliśmy z łuku. Jeszcze 3 czy 4 chłopaków, którzy kibicowali temu na motorze życzyło mi powodzenia :D Potem kazał się zatrzymać i mówi tak: "czemu się zatrzymujemy?" No to mówię, że trzeba światła włączyć. A on: "i co jeszcze, dla zdrowia?" No to ja, że szybkę podnieść? A on, że dokładnie tak. Jeszcze mi podpowiedział, że tam na stopie mam się zatrzymać :D I wyjechaliśmy. Gościu mówi, że teraz tylko spokojnie, a ja, że "spokojnie jak na wojnie". Zaczął się śmiać i mówi, że musi sobie to zapamiętać. Pierwsza wtopa - na skrzyżowaniu Koszykarskiej z Nowohucką. Mam skręcać w prawo, zatrzymałam się za samochodem innym. Jest zielona strzałka, samochód przejechał, a strzałka zgasła. No to stoję, wgapiam się w czerwone na sygnalizatorze górnym. A on nagle: "a czemu nie jedziemy?", no to looknełąm na sygnalizator z boku, a tam strzałeczka znowu się świeci. No to mówię, że mi wsteczne zasłoniło, a po drugie myślałam, że będzie wcześniej zielone. A on, że przecież ja decyduję, gdzie się zatrzymać. Przyznałam rację (no bo tak przecież jest). Ale nawet to pod tamowanie ruchu nie podpadało, bo nikogo za nami nie było. Pojechałam w prawo, minęłam tę dziurę, w którą centralnie wjechałam ostatnio. Na Rondzie 308 prosto. Coś tam gadaliśmy sobie o egzaminach i takie tam. Potem na tym skrzyżowaniu dwupoziomowym, do góry w prawo i potem jeszcze raz w prawo. I tu mi się słabo nieco zrobiło, bo dojeżdżam do świateł, a tak słońce świeciło, że nie byłam pewna jakie światło się pali. Więc szybka kalkulacja - przejadę na czerwonym - będzie oblane, staną jak jest zielone - będzie najwyżej błąd, że tamowanie ruchu (też nikt a nami nie jechał). Stanęłam i całe szczęście, bo było czerwone. Rzuciłam nonszalancko, że tak się słonce odbija, że aż nie widać jakie światło, a on chyba skumał o co chodzi i powiedział spokojnie, że czasem jest jeszcze gorzej. Potem na Czyżyńskie, tam zawracanie. Potem w prawo na rondko pod Carefourem i tam też zawracanie. Potem na przełączce zawracanie. I tu mi pierwszy raz zwrócił uwagę, bo wjechałam na tory, nic nie jechało, ale chwilkę tak stałam i dopiero wjechałam na pas prawy. I on mówi, żebym się nie denerwowała, bo to nie jest błąd na egzaminie, ale można by to lepiej zrobić, tj. poczekać przed torami, patrzyć czy coś jedzie i dopiero jednym "ciurkiem" przejechać tory i wjechać na pasy. No co racja, to racja. Dodałam jeszcze, że w sumie to nigdy nie wiadomo kiedy będzie można wjechać, a tramwaj może się pojawić "znikąd". Potem pojechaliśmy na Plac Centralny, tam miałam skręcić w prawo i jechać wolniutko, żeby znaleźć miejsce do parkowania. Jechałam jednak za szybko (ze stresu, że parkujemy) i przegapiłam dwa :? Ale w końcu zaparkowałam, wyjechałam, a on, że nie bardzo mu się to podobało, ale że nie liczy jako błąd. Nic więcej nie powiedział. Potem miałam kolizyjny skręt w lewo i trochę za daleko się ustawiłam. Mogłam bliżej podjechać. Najlepsze, że z naprzeciwka samochód skręcał też w lewo i tam jakieś dresy miny robiły i darły się, że nie zdam :D Ale zero reakcji z mojej strony. Po tym skrzyżowaniu mi powiedział, że mogłam bliżej podjechać, to bym więcej widziała i dodał, że on tak nudzi, bo przecież każda okazja, żeby się nauczyć jest dobra. Potem na Rondo Kocmyrzowskie i mówi mi, że na tym rondzie mam do wyboru, albo jechać na Rzeszów albo na Chyżne. Se myślę, jakieś jaja, jaki wybór? No ale się wyjaśniło, jak zobaczyłam tablicę i obie miejscowości w lewo były :D Pośmialiśmy się z tego. Potem nie pamiętam za dobrze jak, ale znowu znaleźliśmy się na Rondzie 308 i jechaliśmy już na wprost. Więc myślę, że wracamy, ale jeszcze zawracania nie było. I faktycznie, gościu mówi, proszę w najbliższą w prawo. Jechałam jakieś 60 na h i trochę to za późno jak dla mnie powiedział, więc redukowałam szybko, ale weszłam w zakręt z wciśniętym sprzęgłem (znowu!) puszczając je w trakcie (bardziej na początku niż końcu, ale zawsze). Tam miałam zawracanie z wykorzystaniem biegu wstecznego. Dojechałam w lewo i jechał jakiś koleś. Więc się oglądnęłam czy się za mną zmieści, zmieścił się, poczekałam. No i potem mam dalej zawracać i aż na głos powiedziałam, że się pogubiłam :D Ale zaraz się odnalazłam, wbiłam wsteczny, dałam maks w prawo i jakoś poszło. Wyjechałam na Nowohucką i myślę, no to już wracamy do MORDu i powtarzam sobie "tylko nie spitol teraz, tylko nie spitol". Jakaś pani, pasażerka w samochodzie stojącym obok na światłach jeszcze mi kciuka w górę pokazywała, więc się pośmialiśmy z egzaminatorem. On mówił nawet wcześniej, że on wyznaje zasadę, że do ludzi to zawsze z sympatią trzeba, ale on nigdy nie chwali na egzaminie, bo parę razy pochwalił i ktoś durne błędy zaraz robił. I mówi, że jest nawet takie powiedzenie, żeby nie chwalić dnia przed zachodem słońca, a ja dodałam, że jest ciąg dalszy, że też nie baby przed śmiercią. Więc się zaczął śmiać i mówi, że dokładnie tak, tylko nie chciał przy mnie dodawać. Potem jeszcze parę świateł i skręt w lewo z Nowohuckiej, w Koszykarską. Tata uchchany stał na parkingu przy wjeździe, bo już wiedział, że wracanie na siedzeniu kierowcy lepiej wróży niż wracanie na siedzeniu pasażera. Dojechaliśmy, kazał zaparkować prostopadle po lewej stronie, ale z tej radości trochę to dennie zrobiłam, a korekta nic nie dała :D Ale gościu wiedział, że już nie mogę się doczekać czy zdałam. Zaczął wypełniać kartę i mówi, że wpisze mi parę negatywnych, choć nie powinien tego nawet liczyć za błędy na egzaminie, ale żeby wiedziała, co do poprawki, bo zawsze może być lepiej. No i dał N przy zawracaniu na przełączce, dał N przy parkowaniu i mówi, że jak szukam miejsca to już powinien być prawy kierunkowskaz wrzucony, bo zwalniam i samochód za mną nie wie co się dzieje, a ja dopiero przy samym wjeździe dałam. No i mówi, że da mi też N przy używaniu mechanizmów sterowania samochodem. Ja na to, że "aha, sprzęgło". A on, "no właśnie, a kiedy?". No to mówię, że jak skręcałam do tego zawracania, to weszłam w zakręt z wciśniętym. A on, że dokładnie o to mu chodzi, i pyta czy wiem czym to grozi. A ja, że wiem, że jak ślisko będzie to mogę tak wpaść w poślizg. A on na to, że wszystko wiem, i wiadomo, że lepiej błędu nie robić, ale lepiej zrobić i wiedzieć co się źle zrobiło, niż zrobić i nie wiedzieć, że się zrobiło, albo czemu było źle. Na koniec napisał, że wynik pozytywny, poszliśmy sobie razem do ośrodka i jeszcze mówił, że on ma takie pozytywne nastawienie chyba dlatego, że nie pracuje tu na cały etat, więc ma dystans. No i tyle. Bardzo sympatycznie, pan w ogóle nie stresował, nie był złośliwy, a co cenię najbardziej, jeszcze podczas egzaminu mu się chciało mnie uczyć!
Ogólnie wrażenia bardzo pozytywne, nie tylko przy tym ostatnim egzaminie. Pierwszego nie pamiętam dobrze, ale pan był ok, jedyny minus to to czekanie, ale to zależy od losowania. Za drugim razem pan mnie stresował, ale przynajmniej był sprawiedliwy i jego uwagi były cenne. A za trzecim o panu nie mogę złego słowa powiedzieć. No i wielki plus za to, że tak szybko po 2 razie dostałam termin. A największy plus za to, że nigdy więcej tam już moja noga nie postanie, bo nie planuję stracić prawka :P
(straszny elaborat mi wyszedł :D)
trudna sztuka kiedy "wrrrrrrum" a kiedy "iiiiiiiiii"