Witam
Jakiś czas temu rozpocząłem robić prawo jazdy. Znalazłem jakąś szkołę gdzie poszli tak samo moi rodzice, więc ja w ślad za nimi też postanowiłem. Jako, że już "dwójka" poprzedza mój wiek, pomyślałem, że to czas najwyższy.
Teoria zakończona pomyślnie, egzamin wewnętrzny świetnie. Teraz praktyki i...problemy. Praktyki mam głównie z szefem ośrodka, co jest dla mnie niekomfortowe bo...ciągle odwołuje, ciągle się spóźnia, ciągle załatwia się jego sprawy podjeżdżając do jego "synka pod przedszkole". To jakiś lekarz, to to, to tamto. Ok, postawię mu się, bo ostatnio na języku już miałem taką wiązankę zakotłowaną, ale za chwilę w głowie myśl...że, jak mi nie wyda zaświadczenia o ukończeniu kursu? Bo każe wykupić godziny dodatkowe? "Prezes" jest maksymalnie niepoważny i żałosny, nie ma szans na rozmowę na poziomie, on obróci wszystko w żart. Powie "ale Panie, wszystko w swoim czasie" "Panie nie stresuj się pan tak"...Kolejna sprawa, ja jeżdżę dobrze jak na godziny, które mam. Miałem 10, ale błędów za wiele nie popełniam. Ogólnie nie ma się do czego przyczepić, tak jak czepia się on. No, ale jednak...przyczepia się, a w jaki sposób? Pokazując ciągle swoją wyższość. Widzę znak ograniczenia predkości do 40 - no to redukcja, trzeci bieg i lekki hebel, co by ograniczyć prędkość do adekwatnej. Ale nie, jemu to nie pasuje, że kursant wie co ma zrobić. W tej sytuacji powiedział "To nas nie obowiązuje, szybciej!" i co? 70 na liczniku przy ograniczeniu 40 obowiązującego wszystkich. Później w drugą stronę, ograniczenie 40 - jemu za szybko, znowu mu nie pasuje, kazał zwolnić. Kolejnie - jest korek, zatrzymanie, sprzęgło i deliaktne hamowanie - stop. Jemu to nie pasuje, chwyta za kierownicę i jednym kołem przejeżdża idiota (innego słowa można użyć?) po krawężniku. Pomijając to, że jeździ się tylko w miejscach bliskich jego załatwieniom. Więc nici z rond i dalszych wypadów. Ostatnio miałem dwie godziny, z tym, że tak: najpierw dla dziecka po jakieś zaświadczenie, później do synalka i żonki, później do jakiejś strefy zamkniętej, by później powiedzieć, że jest przebite koło i hop, wulkanizacja. Zostało mi może ze 30 minut czystej jazdy z 2 godzin. Wtedy już się zagotowałem do wrzątku, ale pomyślałem, co tu zrobić? Szef...wkurzę gościa, nie da mi zaświadczenia i co? I nic, mam dopłacać za godziny na jego widzimisię? Czy można to jakoś załatwić inaczej na moją korzyść? Nie uczy mnie tak jak powinien, nie jestem w stanie z nim się nauczyć tego, czego powinienem. Zmiana instruktora odpada - robi okropne problemy, nie mówiąc, że odpowiada "Się zobaczy, czasami bedzie tak a czasami tak". Boję się tylko tego zaświadczenia...nie czuję się za komfortowo wiedzac, że może mi go nie wyda - każe wykupić godziny bo "są mi potrzebne" albo "że moje umiejętności nie pozwolą mu wydać zaświadczenia". A na tą chwilę każdy mój grosz się liczy, a przez jego widzimisię nie chce płacić za coś, co już bym umiał, ale z innymi instruktorami...kurs spłacony cały...co zrobić Forumowicze kochani? Lada miesiąc zakładam działalność gospodarczą a bez prawa jazdy nie będzie ciężko, będzie tragicznie ciężko. Jestem w kropce i to nie ze względu strachu wobec niego, bo to koleś cienki jakich mało, ale tylko z powodu tego zaświadczenia...
Pozdrawiam i zazdroszczę tym, którzy trafili poprawnie...