przez Mróweczka » poniedziałek 14 stycznia 2008, 22:49
Jest styczeń 2008, więc "babska" też się już trochę zmieniła, ale chyba niewiele na dobre. :cry: Jak czytam te negatywne komentarze, to jestem przerażona :shock: , że wpadłam w takie bagno.
Pierwszą jazdę miałam w październiku 2007 i chyba z rok to jeszcze potrwa w tym tempie. W sumie nie żałuję, że tak rzadko jeżdżę, bo nie sprawia mi to przyjemności, co jest zasługą niedopasowanego instruktora. Ale może od początku...
Na Służewcu jest placyk manewrowy, z którego korzystać można cały czas, więc albo kiedyś placyk był w jakiejś szkole, albo to tylko plotki. Nie każda szkoła ma taki placyk. Auta są raczej spoko, nie uważam, aby były zużyte nadmiernie. Wykłady odbywają się pod adresem, który podawaliście, w takim baraku. Mnie to aż tak bardzo nie przeszkadzało. Wykłady miałam w 2006 roku z panią i panem, ale pan mi bardziej się podobał.
W szkole jest teraz kilkanaście instruktorek i dwóch panów instruktorów. Ja jeździłam z panem i właśnie to zmieniłam!!! Dwie lekcje miałam też z instruktorką i lepiej mnie rozumiała. Widziała, że jestem zestresowana i rozluźniała mnie poprzez gadanie o byle czym, więc dlatego może instruktorki wam nawijają, by was rozluźnić. Mnie to pomagało i od razu spokojniej jechałam, nie myśląc o strachu.
Instruktor pewnie miał super umiejętności i doświadczenie, ale nie zauważał potrzeby dopasowania nauki do moich potrzeb i predyspozycji. Na początku jazd, gdy byłam zielona totalnie (pierwszy raz siedziałam za kierownicą) wiele rzeczy nie miało znaczenia, ale z czasem, gdy już wyjechałam na miasto zabrakło przyjaznego nastawienia czy zaangażowania instruktora. Poza tym brak czasu, brak właściwego kontaktu (bez mojego napraszania się), wywiązywania się z obowiązków.
Dlatego facet nie musi być wcale lepszy niż instruktorka. Po prostu każdy musi mieć powołanie do tego, co robi i kochać uczyć innych. Powinien być też ambitny, by spod swoich skrzydeł wypuszczać świetnych kierowców. Niestety większość produkuje, jak na taśmie w fabryce kiepskich kierowców.
Właśnie dokonałam zmiany pana na panią :) Mam nadzieję, że będę zadowolona i nie będę musiała domagać się kolejnej zmiany. No i że z jazdy pewnego dnia wyjdę z uśmiechem, bo jak do tej pory było tylko coraz gorzej i moja narastająca niechęć obrzydzała mi już życie. Jazda powinna sprawiać mi przyjemność, a nie być torturą.
Aha i trochę inaczej to wyglądało u mnie. Pan spytał na pierwszych zajęciach, czy jeździłam kiedykolwiek i od razu pojechaliśmy na placyk. Tam nauczyłam się ruszać, używać sprzęgła, hamulców, zmieniać biegi, itd. Dopiero 7 godzina była uwieńczona wytoczeniem się na miasto, bo już samochód nie gasł mi co 5 metrów, jak na początku. Nawet nie było to takie straszne, dopiero z czasem zaczęło się psuć. Coraz większy stres i zero reakcji instruktora na to oraz pomocy w rozładowaniu negatywnych emocji. Szkoda, bo przecież nie jestem glupia i z jego pomocą mogłam pokazać na co mnie stać.
Pozdrawiam
... i uciekajcie, jak jestem na drodze :) bo prawdziwa ze mnie piratka, co zapuszcza wycieraczki i rozjeżdża pieszych ;)