Wyobraźmy sobie taką sytuację: jedziemy sobie drogą w obszarze zabudowanym, mamy podwyższenie do 70 km/h, zbliżamy się do skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, mamy zielony sygnał i zaraz za skrzyżowaniem powtórzenie do 70 km/h. Teoretycznie, znak obowiązuje do skrzyżowania, a więc teoretycznie na odcinku - od początku skrzyżowania do miejsca ponownego ustawienia znaku - obowiązuje prędkość do 50 km/h. Piszę, że teoretycznie, ponieważ z tego co mi wiadomo, w praktyce jest to traktowane jako ciągłość ograniczenia do 70 km/h (potwierdziło mi to też dwóch krakowskich egzaminatorów). Podobnie na swoim egzaminie na kat. A, jeden ze zdających w każdej takiej sytuacji zwalniał do 50 km/h i zdał, ja nie zwalniałem i też zdałem. I myślę, że pomimo braku podstaw prawnych można by to uznać za prawidłową interpretację. Zwłaszcza, że chodzi o skrzyżowanie o ruchu kierowanym, więc w kwestii bezpieczeństwa chwilowe obniżenie do 50 km/h raczej niczego by nie zmieniło.
Zastanawia mnie jednak to, jak w świetle tego, podejść do następującej sytuacji: jest podwyższenie do 70 km/h za chwilę skrzyżowanie z sygnalizacją świetlną, za nim po prawej stronie ciągnie się przez ponad 200 metrów pas włączania z obiektu przydrożnego i dopiero na końcu tego pasa jest ustawione ponowne podwyższenie do 70 km/h - i jak to traktować, że jest to ciągłość, czy jednak na odcinku tych kilkuset metrów jest 50 km/h? I druga sytuacja, jest 70 km/h i kawałek dalej skrzyżowanie bez sygnalizacji (rozwidlenie dróg), a zaraz za nim drugie (połączenie dróg) i za tymi skrzyżowaniami ponowne podniesienie do 70 km/h. I to samo pytanie, traktować to jako ciągłość? Czy przyjąć jednak, że na odcinku ze skrzyżowaniami obowiązuje jednak 50 km/h i jest to związane bezpośrednio z faktem, że istnieją skrzyżowania, a więc większe bezpieczeństwo, a tym samym mniejsza prędkość.