Wściekli za kółkiem
Bartosz Raj
Elegancka pani zatrzymuje samochód. Wyciąga parasolkę, biegnie do innego samochodu i uderza nią w szybę. Kierowca odpowiada rękoczynami. Oboje są chorzy na agresję drogową, przypadłość, na którą cierpi... 100 proc. polskich kierowców
Nawet jeśli nie znałeś tej nazwy, na pewno ze zjawiskiem się spotkałeś - road rage, czyli wściekłość drogowa, brutalna wersja zachowań kierowców. Co to takiego? Furia, która ogarnia każdego za kierownicą. Objawy? Chamstwo i agresja, którą kierujemy wobec innych kierowców. Spokojni w domu, układni w pracy rzucamy obelgami zza szyby samochodu. Dochodzi do rękoczynów. Przyczyny? Stres, frustracja wywołane często tłokiem na drogach. - To choroba XXI wieku - mówi Andrzej Markowski ze Stowarzyszenia Psychologów Transportu. - Nawet jeśli się nie przyznajemy, to cierpimy na nią wszyscy.
Wychowawca i słodka idiotka
"Po raz pierwszy agresywni kierowcy opisani zostali prawie pół wieku temu przez dwóch kanadyjskich psychiatrów Tillmana i Hobbsa (1949 rok)" - pisze w swojej pracy Ilona Buttler z Instytutu Transportu Drogowego. 20 lat później pojawiła się pierwsza pozycja poświęcona całkowicie zagadnieniu agresji w ruchu drogowym - książka Anglika Mayera Parry "Agresja na drodze". Z kolei organizacja National Highway Traffic Safety Administration, która dba o bezpieczeństwo zmotoryzowanych w USA, zaobserwowała, że w Nowym Jorku, Los Angeles i innych wielkich, zakorkowanych metropoliach ludzie za kierownicą wpadają w amok. Jeden z opisanych przykładów - Evelyn Mathias, matka trójki dzieci, wzorowa żona i nauczycielka w katolickiej szkole, złapała się za bary z prawnikiem z Wall Street. W szpitalu stwierdzono, że Mark (prawnik) ma uszkodzoną kość szczęki, a Evelyn złamane żebro. Poszło o zajeżdżanie drogi w korku...
Amerykańskie szaleństwo? Skąd - w Polsce road rage pojawił się kilkanaście lat temu i jest już ogromnym problemem. - Ludzie powinni się leczyć. Ale najpierw muszą zrozumieć, że są chorzy. A zawsze szukamy winnych gdzie indziej - uważa Andrzej Markowski. Potwierdzenia jego słów nie trzeba długo szukać. Sierpień, samo południe, centrum Warszawy. Na kierowcę seata trąbi właściciel lexusa. Krótka i ostra wymiana zdań zakończona trzema ciosami nożem w brzuch i zarzutami usiłowania zabójstwa.
Andrzej Markowski wymienia różne zachowania kierowców: • agresywność (fizyczna) wyzwolona sytuacją na ulicy; • wychowanie, czyli jeden szofer drugiemu próbuje pokazać, że tamten nie umie prowadzić; • słodka idiotka (dotyczy także facetów), np. kiedy parkujemy, blokując wjazd, i udajemy zdziwienie, że komuś to przeszkadza; • dominacja, czyli mam lepszy samochód, spadaj!
"Newsweek" sprawdził, że ponad 60 proc. śmiertelnych wypadków drogowych w Polsce jest spowodowanych niezwykle agresywną jazdą, a policja coraz częściej wzywana jest do mordobić między kierowcami. Tygodnik napisał, że np. w całym 2003 r. w Warszawie policja była wzywana do ok. 500 "zwykłych" bójek i aż 1200 starć na ulicach! Podobnie jest w Krakowie, Trójmieście, Poznaniu - co miesiąc policja jeździ do blisko 100 interwencji związanych z road rage, choć oficjalnie w karcie wypadku nie ma rubryki na napisanie "powód: agresja".
- Najczęściej następuje ostra kłótnia, ale jak już przyjeżdżamy na miejsce, to kierowcy się uspokajają - przyznaje mł. inspektor Jacek Zalewski, naczelnik wydziału ruchu drogowego Komendy Stołecznej Policji. - Jesteśmy takim wentylem bezpieczeństwa - widzą mundur i się uspokajają - dodaje.
Ale oprócz wentyli na ulicach miast są też spusty, których naciśnięcie wywołuje wybuch. To korki. - Stojąc w nich, rośnie frustracja. Nie możemy gdzieś zdążyć, tracimy czas i nagle zaczyna nas wszystko denerwować - mówi Andrzej Markowski. I rozmarza się: o ile byłoby bezpieczniej i spokojniej, gdyby ludzie mogli dojeżdżać do centrum zatłoczonych miast komunikacją miejską zamiast samochodem. Ale korków w dużych miastach łatwo się nie pozbędziemy. A korki to wirus wywołujący road rage.
Lekarstwa? Są, ale jak je zażyć
- Zdarzyło się trąbić. Czasem też przyhamuję złośliwie. Wyzwiska? Nie da się jeździć i nie rzucać obelgami na cwaniaków i kretynów - mówi Mirosław Szyndlorz, krakowianin, właściciel biznesu z siecią sklepów także w Katowicach i Chorzowie. - Typowy przykład wściekłego, który nie widzi, że jest chory - komentuje Mirosław Tomeczek z prywatnej poradni psychologicznej. - Leczyć się! - nawołuje.
- Cierpiący na road rage zaczynają do nas przychodzić - obserwuje Andrzej Markowski, ale też nie ukrywa, że na kozetkę trafiają głównie kierowcy do tego zmuszeni, np. ci, którzy, łamiąc przepisy, nałapali punktów karnych. Jednym z pomysłów na walkę z road rage jest też wprowadzenie na kursach na prawa jazdy obowiązkowych zajęć z psychologiem. Kolejnym - obniżenie poziomu stresu w miastach. Brzmi utopijnie? - Proste - mniej samochodów to mniejszy ścisk, mniej szans na wywołanie agresji. Ale do tego całe tabuny urzędników powinny pomyśleć o parkingach, autobusach, korelacji rozkładów tak, żeby kierowcom opłacało się porzucić samochód - mówi Markowski.
Inspektor Zalewski dorzuca: - Instalacja na każdej ulicy kamery-radaru. Podglądany kierowca jest grzeczny, tak jak w pracy czy w domu. Na Zachodzie to już działa. W Londynie, Sztokholmie, Amsterdamie.
Prawdziwym biczem na polskie władze (aby zainwestowały m.in. w komunikację miejską i ograniczyły ruch samochodów) mogą być raporty UE, która bezpieczeństwo na naszych drogach wzięła na celownik.
http://serwisy.gazeta.pl/metro/1,50145,3740495.html