Witajcie, koledzy kierowcy!
Byłem dzisiaj w dość paradoksalnej, śmiesznej, ale zarazem chamskiej sytuacji.
Droga wygląda w następujący sposób:
[*] dwa pasy w każdym kierunku
[*] Prawy i lewy pas dostępny do ruchu przez pewien odcinek drogi
[*] Po około 400m, prawy pas zmienia się w BUS pas
[*] Prawy pas rozpoczyna się na po prawej stronie tej drogi, na skrzyżowaniu, i jest przeznaczony dla skręcających na nim w prawo
W tej sytuacji zdecydowałem się pozostać na lewym pasie. Kontynuowałem jazdę z prędkością około 40km/h (kręta droga, a jestem nowym kierowcą).
W pewnym momencie zwolniłem, żeby przepuścić pieszego. Zaznaczę, że hamowanie nie było gwałtowne - płynne - do prędkości około 10km/h. Pieszy przeszedł i kontynuuję jazdę.
Dojechałem do skrzyżowania, na którym prawy pas zostaje wyłączony z ruchu. Czerwone światła. Niewybredny kierowca z samochodu stojącego za mną wysiada, podchodzi do mnie i rozpoczyna swój "wykład" bogaty w wulgarne epitety.
Dowiedziałem się między innymi, że mam nauczyć się jeździć, bo jak jeździ się lewym pasem, to jeździ się szybko, że jak hamuję na lewym pasie i jak on we mnie wjedzie, to będzie to moja wina, i że mam obowiązek jechać prawym pasem (skąd zatem wziął się on na lewym, skoro prawy był pusty).
Były z jego strony bezpośrednie groźby, nie pomogły tłumaczenia, że limit to 50.
Tutaj pytanie do Was,
czy ta sytuacja to była moja wina?
Czy jeżdżąc lewym pasem, jestem zmuszony jechać 50km/h, a w przeciwnym razie zjeżdżać z niego na 400m?
Czy faktycznie argumenty tego kierowcy są prawomocne?
Z góry dziękuję.