No. To teraz może ja opiszę co i jak.
Egzamin miałam na godzinę 10:30... Rano jeszcze przed egzaminem o godzinie 7mej pojechałam z instruktorem i ćwiczyłam łuk.
Przyjechałam do WORDu i wielkie oczekiwanie. Oczywiście wyszłam momentalnie z tej całej poczekalni, na ten tarasik cały, bo uszy więdły, od tego, o czym tam ludzie gadali. Sami siebie nakręcali.
Wywołano mnie o nieco przed 11. Egzamin miałam na pojeździe z OSK. Egzaminator niestety bardzo niemiły. Od początku sprawiał bardzo negatywne wrażenie, ale mimo wszystko ja jestem wychowana tak, że uśmiech na twarzy musi być. Jeszcze jak przyszłam grzecznie się przywitałam i do auta. Egzaminator wjechał mi na łuk. Przygotowanie do jazdy i na łuku ujechałam 2 metry i słyszę STOP proszę cofnąć pojazd, zadanie wykonane nieprawidłowo.
Myślę, co ja po 2 metrach mogłam zrobić nie tak

Patrzę ŚWIATŁA
Ok włączyłam światła, przeprosiłam. Łuk i górka ok, to jedziemy na miasto i... zaczęło się. Od WORDu jechałam w prawo. Miałam zawrócić z użyciem bramy wjazdowej do domu jednorodzinnego , egzaminator mówi zielonej. Nie zdążyłam się zatrzymać przy zielonej bramie to usłyszałam '' JEZUS MARIA , niech to Pani wykona wreszcie". No i od tego momentu stres mój sięgnął zenitu. Po zawróceniu usłyszałam, że zadanie wykonane niepoprawnie, domyśliłam się sama, że zapomniałam o kierunkowskazie przy wyjeździe z owej bramy. Później pojechałam kawałek dalej i miałam znowu zawracanie, ale z użyciem miejsca parkingowego. Tym razem wszystko ok. Jadę dalej , na rondzie drugi wyjazd... Pomyliłam wyjazdy i pojechałam zamiast drugim to trzecim. Znowu zadanie wykonane niepoprawnie, kolejne rondo już było ok. W międzyczasie nasłuchałam się wzdychania takiego pogardliwego. Gdy miałam ustąpić pierwszeństwa to stałam i czekałam aż pojazdy przejadą to zaraz gadka była ''na co Pani czeka, prosze jechać" a ja na to, że nie chcę wymusić.
No i nagle on mówi prosze skręcić w lewo. Ok, lewo to lewo, a ja kierunek w prawo i pod zakaz się wrąbałam. Egzamin przerwany, szarpanie kierownicą i już łzy mi napłynęly do oczu. Nigdy wcześniej na jazdach coś takiego mi się nie zdarzyło. Doszłam do wniosku, że stres zeżarł mnie na wylot, że dałam się zestresować na maksa jeszcze przez egzaminatora. Później jeszcze kawałek dojechałam, żeby się z nim zamienić miejscami miałam stanąć za jednym z aut, zwolniłam do tego celu i sprawdziłam lusterko, czy wszystko ok, a on się mocno zniecierpliwił i szarpnął mi kierownicę i podniesionym tonem, że mam tyle miejsca i dlaczego nie wjeżdżam.
Mam takiego doła, że masakra. Nie mam pretensji do egzaminatora... Mam pretensje do siebie, że zjadł mnie stres i przez własną głupotę nie zdałam. Kolejny egzamin mam 9 maja.... Do tego czasu dokupiłam sobie jeszcze 6 godzin. Nie wiem, co mi odwaliło, że pomyliłam kierunki i widząc znak ja tam wjechałam.
Teraz już wiem, co to znaczy prawdziwy stres.