Witam.
Chciałem podzielić się swoimi odczuciami co do egzaminu praktycznego na prawo jazdy. W Polsce oblałem go 7 razy. Miałem trochę szczęścia i rodzinę w USA więc po studiach wyjechałem tam na rok... Jakie wrażenia? Prawo jazdy bez żadnego problemu, dosłownie "od ręki". Nikt nie robi tam "afery" ze zdobyciem tego dokumentu. Pomijam już też fakt że nie trzeba robić żadnego kursu w szkole nauki jazdy, bo uczyć równie dobrze może nas starszy brat który ma prawo jazdy. Nie o tym jednak miałem pisać. Swoje zdawanie prawka w Polsce wspominam jako największy dramat na świecie. Nie mam wbrew pozorom zamiaru wieszać psów na egzaminatorach i obwiniać całego świata za swoje niepowodzenia jednak prawda jest taka że w naszym kraju, nie egzaminatorzy są źli, nie kursanci są źli, tylko system jest zły. Nie chodzi mi tu o jakieś historie z oblewaniem ludzi jak leci żeby wydawali kasę na kolejne egzaminy i żeby napędzali biznes ośrodków szkoleniowych. Niech już sobie nabijają ile wlezie i oblewają ile wlezie, nikt tego nie przeskoczy i nikt nikomu nigdy nie udowodni czy to specjalnie, czy raczej jednak się należało. Jak jest to wszystko skuteczne to widać wyjeżdżając na drogę. Debili na nich nie brakuje, a przecież egzamin jakoś zdali prawda?
Jedyną rzeczą jakiej mi brakuje w Polsce i która mogłaby zamienić ten koszmar w coś "normalniejszego" to... Terminy! Do dziś pamiętam jak krew mnie zalewała gdy po oblanym egzaminie musiałem czekać prawie miesiąc na kolejny i tak za każdym razem. Przez ten miesiąc stres narastał, niepokój i świadomość że jak znowu nie zdam to znowu miesiąc czekania i odwlekania tego wszystkiego. Kolejki w ośrodku, poczekalnia w której jeden drugiego stresuje jeszcze bardziej... To był mój największy problem.
W USA? Już nawet nie chodzi o to że możesz przyjechać własnym samochodem ale chodzi mi o to że jak nie zdasz, to lecisz z tematem dalej, raz, drugi, trzeci, czwarty... Nie trwa to miesiącami, nie czeka się kilka tygodni na każdy egzamin... Płacisz, idziesz na egzamin. Oblewasz? Idziesz na kolejny. Z tak zwanej "bomby".
Takie coś przydałoby się u nas. Niech sobie oblewają do woli, skoro widzą że coś jest nie tak, to ich święte prawo egzaminatora. Niech to kosztuje nawet i 200 złotych, ale niech trwa krócej... Idziesz do kasy, płacisz i idziesz na egzamin, a nie kwitniesz tygodniami w domu i się negatywnie nakręcasz. Oblewasz, wracasz do kasy i niech to nawet będzie na następny dzień, idziesz znowu. Zwiększyć liczbę egzaminatorów, samochodów, niech to działa jak sprawna firma, a nie jak urząd, bo jak pracują w tym kraju urzędy to wie każdy.
Skoro taki system działa gdzie indziej, to czemu nie mógłby działać i u nas? Kogo ze znajomych, którzy wyjechali za granicę nie spytam o prawo jazdy które tam zdawali to słyszę: "stary! bez porównania. W życiu bym już w Polsce nie zdawał prawka." Nie dziwię się im w ogóle.
Jeżdżę już kilka lat, nie miałem nawet stłuczki. Nie uważam się za króla kierownicy, szanuję ograniczenia prędkości, nie mam sraczki bo stoję w korku i nie zależy mi na tym żeby na wariata omijać kilka samochodów żeby później znowu spotkać się z tymi wyprzedzonymi na światłach i wyjść na kretyna, a podwójna ciągła to dla mnie podwójna ciągła, natomiast niektórym to trzeba chyba jeszcze trzeci pasek dorysować żeby zrozumieli cokolwiek z tych "lini". W tym kraju rzekomo nie nadawałem się na kierowcę. Tylko to nie ja, a moi koledzy co to za pierwszy razem pozdawali, skasowali już swój albo kogoś innego samochód. Oczywiście nie mówię o każdym ale jakoś ten system w ogóle do mnie nie przemawia, bo jest nastawiony jedynie na machinalne, bezbłędne wykonanie określonych czynności przez 20-40 minut egzaminu, a później... Później już nikogo to nie obchodzi czy wypuszczono na drogę kretyna czy psychopatę. Swoje czynności wykonał prawidłowo... Prawda jest taka że tak czy inaczej, jeździć nauczy się dopiero sam, po przejechaniu kilku tysięcy kilometrów.
Może zamiast skupiać się na koszeniu tych co nie potrafią zaparkować perfekcyjnie po jednej (czy po dwóch?) poprawce (swoją drogą kretyński wymóg, bo teraz jak chcę to sobie parkuję i poprawiam nawet 40 razy, a jak mi się nie udaje wpasować, to jadę sobie na inne miejsce), to warto skupić się na chociażby... psychotestach? Jakieś rozmowy wstępne z przyszłymi kierowcami albo po ukończonym kursie szczegółowa opinia instruktora tudzież niech instruktorzy wypuszczają swoich kursantów na egzamin dopiero wtedy gdy są naprawdę gotowi, a nie po odpękaniu 30h żeby się go pozbyć i zająć następnym (w końcu kasa, kasa, kasa), wtedy wydają opinię i egzaminator jako osoba na "wyższym" szczeblu niech sprawdza podczas egzaminu czy opinia ta jest zgodna z rzeczywistymi umiejętnościami zdającego, a nie jedynie na sucho odkreśla "haczyki" na kartce? Wiem że "niby" tak to działa, bo "niby" instruktor nie powinien zapisywać na egzamin kogoś tylko dlatego że swoje "wyjeździł" nie patrząc na to czy jeździ dobrze, czy nie i "niby" egzaminator ma prawo twierdzić że skoro ktoś jest dopuszczony do egzaminu, to instruktor go dobrze "wytrenował" jednak nie ukrywajmy że egzaminatorzy zapewne za grosz nie ufają tym instruktorom i nie wierzą że każdy zdający, który do nich trafia, to już dosyć solidnie sprawdzony kandydat na kierowcę.
Brak u nas indywidualnego podejścia do zdających. Wszystkich traktuje się "hurtowo". Zrobił? Zaliczone. Nie zrobił? Nie zaliczone. Co z tego że ten któremu auto zgasło dwa razy ze stresu przy ruszaniu ma w głowie więcej rozsądku i kultury jazdy niż ten któremu się udało jakoś wszystko zaliczyć, a później wsiądzie sam do auta i będzie zapier... 120 na 40km ograniczeniu w pobliżu szkoły?
Nie jestem egzaminatorem, owszem nie znam tajników tej pracy i systemu oceniania, ale nikt nie wmówi mi że system zdawania na prawo jazdy w naszym kraju jest dobry, działa sprawnie i "wypuszcza" na ulice dobrych kierowców. Tak więc nie przejmujcie się nawet wtedy gdy nie zdacie i 10 razy, starajcie się do skutku i tyle. Skoro do nas podchodzi się "machinalnie" to Wy też tak róbcie. To nie Wy jesteście do niczego, tylko jak zwykle system kuleje. W końcu, za którymś razem, statystycznie rzecz biorąc, musi sie udać.