Jako, że jestem świeżo po wyjazdowym kursie na prawo jazdy w Płocochowie postanowiłem napisać małą relację z mojego tam pobytu, który miał miejsce w dniach 4-21 Listopada 2013.
Od dłuższego czasu zbierałem się za zrobienie prawa jazdy, ciągle brakowało czasu i jakiejś motywacji żeby się porządnie za to zabrać. Przypadkiem trafiłem na informację, że istnieje coś takiego jak „wczasy z prawem jazdy”. Zacząłem drążyć temat, czytać opinie na forach, wybierać gdzie pojechać i w końcu zdecydowałem się na wczasy w Płocochowie, organizowane przez Podkowę z Warszawy. O wyborze zaważyło głównie to, że było to w miarę blisko mojego miejsca zamieszkania oraz informacja, że w przypadku nie zdania egzaminu można go powtórzyć ponownie od razu na drugi dzień, co w moim przypadku okazało się zbawienne w skutkach.
Szkoła jazdy Podkowa ma siedzibę w Warszawie i tam się załatwia wszystkie formalności przed wyjazdem. Ponieważ miałem blisko podjechałem tam osobiście, pogadałem z panią Joanna i po wpłaceniu zaliczki, uzgodnieniu daty i godziny wyjazdu dostałem podręcznik z płytą żebym od razu mógł zacząć się uczyć teorii. Warto wcześniej wyrobić sobie PKK ale jeśli go nie macie to chyba jest możliwość zrobienia go w trakcie kursu, głowy za to nie dam ale chyba ktoś nie miał i pani Joanna to załatwiała. Poza wniesieniem opłaty 2990zł pobierana jest także kaucja wysokości 100zł która ma być zwrócona po kursie. Nie wiem o co chodzi ale pewnie o ewentualne zniszczenia których mielibyśmy się tam dopuścić (kaucje nam zwrócono). W ogóle warto mieć na wszelki wypadek parę złotych np. na opłacenie dodatkowych egzaminów (mamy w cenie tylko jeden egzamin teoretyczny i praktyczny), jeśli zostajemy w Ostrołęce na kolejny dzień dochodzi też hotel i powrót na swój koszt, Podkowa zapewnia powrót busem do Warszawy tylko pierwszego dnia po egzaminie.
Dzień wyjazdu. Spotkanie pod siedzibą firmy na Targowej w Warszawie. Poznaję pozostałych członków naszej grupy. Jest nas w sumie 8 osób. Z czego 5 osób to Polacy, którzy przyjechali z zagranicy. Pakujemy się do busa i zostajemy zawiezieni na miejsce. Sam budynek to spory pensjonat na odludziu pamiętający chyba jeszcze czasy Gierka. Po wejściu do środka stwierdzamy, że jest w nim po prostu zimno. Na zewnątrz 7 stopni, w środku 16, można to samemu odczytać bo wiszą termometry. Ludzie zaczynają narzekać ale nie ma czasu bo od razy są wykłady z teorii prowadzone przez, trzeba to oddać, świetnego wykładowcę. Siedzimy w kurtkach. W sali wykładowej jest co prawda kominek ale chyba dopiero co rozpalony więc nie zdążyło się nagrzać. W przerwie wykładu dostajemy ciepły posiłek tzw. „kociołek”, będzie on codziennie podawany w porze lunchu. Na ogół są to jakieś regenerujące zupy. Kociołek jest non stop podgrzewany więc w każdej chwili można sobie coś podjeść jak ktoś jest głodny, jedzenia jest w nim sporo. Obok kociołka przez cały czas naszego pobytu stał też przygotowany topiony smalczyk, sagan z kiszonymi ogórkami i chleb. (W ciągu dnia są trzy posiłki – śniadanie w formie szwedzkiego stołu, lunch czyli kociołek i obiadokolacja)
Na miejscu przyjęła nas przemiła para Iwona i Mirek. Iwona zajmowała się kuchnią i przygotowywaniem dla nas posiłków a Mirek zajmował się budynkiem i naszą grupą. Na początku, niestety musiał wysłuchiwać też naszych narzekań, dopóki nie stwierdziliśmy że jest on po prostu zwykłym, niebyt dobrze opłacanym pracownikiem który niewiele może.
Jak się później okazało starali się oni jak mogli, w miarę swoich możliwości abyśmy czuli się tam jak najlepiej. Wszyscy, całą grupą wspominamy ich bardzo ciepło.
Zostają nam przydzielone pokoje. Ja ląduję z jednym z kursantów w pokoju z łazienką i telewizorem za to w części kompletnie nie ogrzewanej, dostajemy grzejnik elektryczny, wyszliśmy na tym w sumie najlepiej gdyż w pozostałej części budynku ogrzewanie owszem, jest, ale za to włączane tylko na noc. My mogliśmy się dogrzewać cały dzień i noc. Wypas.
Mamy też ciepłą wodę przez cały czas, pozostali narzekają, że ledwo starcza im na jeden prysznic. Czasem ktoś przychodzi do nas jak trafi na zimną i jest w pilnej potrzebie.
Niektórzy kupują w Pułtusku farelki i dogrzewają się cichaczem żeby nie stracić kaucji.
Drugiego dnia okazuje się, że mamy wolny dzień. Wszyscy stwierdzamy, że to kompletna strata czasu i brak organizacji. Wykłady z teorii niedokończone, więc nie możemy jeszcze jeździć. Jak ktoś ma alkohol poświęca ten dzień na kończenie zapasów. Wieczorem kilkukrotnie gaśnie światło by w końcu zdechnąć na dobre. Elektryczny grzejnik robi się zimny, leżę w łóżku przykryty kołdrą, kocem i szlafrokiem. Na szczęście po 2 godzinach prąd jest ponownie. Trochę się obawiałem, że może ktoś nie zapłacił rachunków bo wcześniej zdążyłem zauważyć na telewizorze w jadalni komunikat o niezapłaconym abonamencie za cyfrowy Polsat. Zresztą, do końca kursu musieliśmy go czytać oglądając mecze i filmy.
Trzeciego dnia od samego rana do późnych godzin wieczornych z przerwami na posiłki mamy wykłady. Są dość ciekawe, sporo filmów, sporo dyskusji, wykładowca sam zachęca do zadawania pytań jak mamy jakieś wątpliwości. Widać, że nie jest to zwykłe odbębnienie tematu. Niestety wykłady trwają w sumie tylko dwa dni. Krótko. Już wiemy, że bez samodzielnej nauki się nie obejdzie. Trzeba kuć bo teoria jest na egzaminie bardzo trudna.
Kolejnego dnia zostają nam przydzieleni instruktorzy. Jest ich trzech, zostajemy podzieleni na grupy. Ja trafiam do grupy Janusza. Zaczynają się jazdy, które trwają do ostatniego dnia kursu. Pierwsza jazda to kręcenie się po okolicznych wsiach, Janusz chcę się zorientować czy coś umiem i chce mnie poobserwować. Kolejne jazdy są już po Pułtusku. Codziennie po 2 godziny. W trakcie kursu każdy z nas zalicza też dwa wyjazdy do Ostrołęki gdzie mamy zdawać egzaminy. Zabiera się wtedy 2 kursantów. Jazda w trasie ok. 1,5 godziny, potem każdy z nas ma 3 godziny jazdy po mieście i powrót, znowu 1,5 godziny trasy. Z tego co zauważyłem, za trasę wpisują i tak 2 godziny, że niby nikt nam nie każe tak się spieszyć pewnie. W jedną stronę prowadzi jeden uczeń, z powrotem drugi, przy okazji zalicza sobie nocną jazdę bo wraca się dość późno jak już jest ciemno.
W Ostrołęce warto poświęcić chwilę na rozejrzenie się po WORDzie i jego okolicach kiedy jeździ nasz zmiennik, mamy wtedy sporo czasu. Poobserwować plac oraz gdzie jeżdżą samochody egzaminacyjne. Dość często każą robić niektóre manewry tuż po wyjechaniu z placu, jak np. zawracanie po prawej stronie za kawiarnią. Zobaczyć jakie są znaki, teren dookoła to strefa ograniczenia prędkości 30, zwrócić uwagę na ciągłe linie i dość ciasne zakręty tuż przed wjazdem na plac, żeby nie zapomnieć tam o kierunkowskazach. Mój instruktor zabierał mnie w kilka miejsc w które prawdopodobnie pojadę w trakcie egzaminu. Jedno z nich to uliczka idąca w dół z niskimi budynkami poprzecinana kilkoma skrzyżowaniami równorzędnymi które wyglądają jak wyjazdy z posesji. Jest tam dodatkowo ograniczenie strefa 30, więc można się przejechać i na prędkości i na wymuszeniu pierwszeństwa. Sam widziałem tam stojącą elke z włączonymi awaryjnymi i wkurzonym kursantem który oblał. Na pewno będziecie mieli przejazd przez tory kolejowe, są tam znaki stop więc trzeba się zatrzymać i rozejrzeć (kamera musi zarejestrować ruch głową). W mieście są ronda, w tym dwupasmowe, pewnie na którymś każą wam zawrócić. Sporo też jeździłem po centrum, mają tam porobione strefy zamieszkania i trochę uliczek jednokierunkowych więc trzeba być czujnym. Potem się okazało, że na egzaminie w ogóle do centrum nie wjechałem, pewnie bali się że będą korki i szkoda im było czasu ale z wami może być inaczej. W każdym razie te dwa wyjazdy do Ostrołęki warto maksymalnie wykorzystać. Jest spora szansa, że na egzaminie nie każą wam za dużo parkować. Mają nowe samochody i chyba trochę się boją je zarysować.
Po skończonych wykładach kolejne dni kursu upływały nam w zasadzie na codziennych jazdach i zakuwaniu teorii. Podręcznik trzeba przeczytać cały, nie ma zmiłuj, do tego robić testy z płyty. Na wyjazd trzeba koniecznie wziąć laptopa bo jest bardzo pomocny. Do tego warto mieć jakiś własny Internet bo wi-fi na miejscu to porażka. Nie wiem czy w ogóle działało. Jest tam co prawda jeden komputer ale raczej zabytkowy z Internetem jakby go nie było a sporo materiałów do nauki można też znaleźć w necie jak np.
http://prawkobazapytan.pl/ - bardzo nam to pomogło.
Generalnie wszyscy siedzieli w pokojach jak akurat nie jeździli bo tam było cieplej, spotykaliśmy się głównie na posiłkach albo przy kominku, wieczorami trochę się gadało u kogoś w pokoju. Popijało piwko jak ktoś lubił. Sporo też było dyskusji na temat teorii, wspólnego przepytywania się, generalnie wszyscy byli nastawieni na naukę i uczciwie zakuwali, może poza jednym czy dwoma wyjątkami. Sama grupa była dość fajna, nie było żadnych kwasów, kłótni ani intryg. Można powiedzieć że się polubiliśmy. Może dlatego że było nas mało w tym wielkim budynku, raptem 8 osób. Z opowieści wiem, że w wakacje potrafiły tam przyjeżdżać grupy 30 osobowe, podobno były wtedy kolejki do pryszniców.
W trakcie „wczasów” szefostwo pojawiło się dwukrotnie. Raz mniej więcej w połowie. Niestety niektórzy z nas mieli wątpliwą przyjemność usłyszeć jak opieprzali swoich pracowników, że dają nam za dużo jedzenia, za dużo schodzi opału na ogrzewanie i zbyt często palą w kominku. Drugi raz przyjechali pod koniec żeby zawieźć nasze papiery do WORDu w Ostrołęce. Ja nawet ich nie spotkałem bo akurat miałem jazdy. Może to i lepiej.
W połowie kursu jeden uczestnik postanawia podejść wcześniej do egzaminu teoretycznego (miał taką możliwość). Oblewa. Pakuje się i wyjeżdża. Zostaje nas siódemka.
Egzamin. Przy pierwszym podejściu teorię zdają trzy osoby. Jazdę dwie. Cała pozostała piątka postanawia zostać i zdawać drugi raz. Nocujemy w przyszpitalnym hotelu dla pielęgniarek niedaleko WORDu. Drugiego dnia testy i jazdę zdaje jedna osoba – czyli ja. Reszta odpada na teorii. Chłopak który dzień wcześniej zawalił jazdy znowu nie zdaje, oblewają go w ostatniej chwili, pod koniec egzaminu tuż przed wjazdem na plac za brak kierunkowskazu. Wszyscy poza jednym kursantem, który postanawia jeszcze zostać, zlecają przesłanie dokumentów do swoich miejsc zamieszkania i będą zdawać już u siebie. W sumie na osiem osób teorię zdały cztery, z prawem jazdy wróciły do domu trzy. Nie zdali głównie przez egzamin teoretyczny. Szkoda bo brakowało im po jednym, dwa punkty. Naprawdę mało. Jeśli chodzi o umiejętności jazdy to moim zdaniem większość by sobie poradziła, nasi instruktorzy uczyli na bardzo dobrym poziomie i każdy, nawet ten co nie jeździł wcześniej, po zakończeniu kursu bez obaw wsiadał do samochodu.
To tyle. Pozdrawiam Elę, Sylwię, Tomka, Marcina, Rafała, Pawła i Henia.
Mam nadzieję, że ci z was którzy nie zdali od razu poradzą sobie na kolejnym egzaminie.
Co do samego kursu to uważam, że było warto. Odradzam tylko wyjazdy jak robi się zimno.