Wczoraj, po wielu miesiącach udało mi się w końcu zdać egzamin praktyczny na prawo jazdy. Postaram się pokrótce opowiedzieć Wam, jak to wyglądało względem mojej osoby.
1 - 17.02.2011 r. - pierwsze podejście w WORD Rybnik. Egzamin teoretyczny - bezbłędnie. Po teorii czekałem na praktykę. Stres mnie zżerał, mimo zaaplikowania sobie tabletek uspokajających. W końcu zostałem wywołany przez egzaminatora, którego widziałem wcześniej w korytarzu. Nie przesadzę, jeśli powiem, że twarz miał jak morderca, który wyszedł dopiero z pierdla. Po wywołaniu mnie na egzamin, ludzkim gestem chciałem się przywitać z egzaminatorem, podając mu rękę, ale on to zignorował nie odwzajemniając gestu. Myślę sobie "no to będzie ciekawie". Podchodzę do auta, miałem sprawdzić poziom oleju oraz światła postojowe (czy, jak kto woli, pozycyjne). Ze stresu nie potrafiłem otworzyć maski samochodu. Po ciężkich zmaganiach w końcu mi się to udało, pokazuję wlew oleju myśląc, że to równie ważne przy sprawdzaniu poziomu oleju (gdyby było go za mało, to w końcu trzeba go gdzieś dolać) i od razu potem chcę już przejść do właściwego pytania. Mój wywód został przerwany przez egzaminatora słowami: "To nie jest pytanie, jakie panu zadałem, proszę się trzymać moich poleceń bo inaczej egzamin zostanie przerwany". Pokazuję poziom, nie wiem, co mnie natknęło, ale wyjąłem ten bagnet i później nie potrafiłem go wsadzić z powrotem (strasznie trzęsły mi się ręce). Po kilku minutach zmagań - w końcu się udało. Zamykam maskę, wsiadam do auta, przygotowuję się do jazdy, ruszam. Zapomniałem zwolnić hamulec ręczny - słyszę "STOOOP!". Egzaminator wycofał auto do pozycji początkowej chwytając za drzwi pasażera (po prostu je przepchał

). Druga próba, tym razem bez problemowo mimo motywu parkinsona na lewej nodze. Jechałem na łuku najbardziej oddalonym od wzniesienia. Egzaminator stojąc już przy wzniesieniu zaczyna mi machać ręką, żebym tam podjechał. Widzę, że jakiś gościu robi już łuk na wstecznym, to nie chciałem mu na niego wjeżdżać, coby go nie stresować. Pojechałem na około, dostałem opierdziel, że znowu się nie stosuję do jego poleceń i chyba naprawdę mi nie zależy na tym egzaminie. Powiedziałem, że w tym przypadku jego polecenie nie było precyzyjne, poza tym nic się chyba nie stało. Wjeżdżam na wzniesienie - zgasł mi. Ale od razu dałem po hamulcu tak, że auto się w ogóle nie cofnęło. Kazał mi powtórzyć. Za drugim razem - z piskiem opon, ale zaliczone. Wyjeżdżamy na miasto. Ładnie się zatrzymałem na stopie przy wyjeździe. Czepiał się dynamiki jazdy i cały czas docinał mi tekstami typu: "jak się pan tak będzie stresował na ulicy, to pan ludzi będzie zabijał za tym kółkiem" itp. Skrzyżowanie, bezkolizyjny skręt w lewo. Przede mną stała elka, która mimo, iż światło było zielone, nie zjechała ze skrzyżowania. W końcu po minucie - dwóch chyba dotarło do kierowcy, że jest zielone, bo skręcił w lewy wlot skrzyżowania. Niedługo myśląc dałem po gazie i też chciałem to zrobić. Nagle hamulec egzaminatora - egzamin przerwany. Nie zwróciłem uwagi na światła - było już pomarańczowe - ok, mój błąd. W drodze do ośrodka egzaminator był wyjątkowo miły... W obawie, że znów trafię na tego gościa - zmieniłem WORD na opolski.
2. Daty nie pamiętam. Pierwszy egzamin w WORD Opole. Oblałem na łuku. Nie wiem czemu, ale cofając myślałem, że uderzę lusterkiem w pachołek. Zatrzymałem auto, po czym zaraz ruszyłem z powrotem, jednak egzaminator kazał mi powtórzyć. Podczas powtórki, cofając, nie zmieściłem się w kopercie. Egzamin przerwany.
3. Również nie pamiętam daty. Egzaminator naprawdę bardzo w porządku (p. Arkadiusz R.). Na placyku wszystko bez problemu. Miasto też świetnie mi szło, byłem w prost przekonany, że teraz mi się uda, ale zrobiłem głupi błąd - chodzi tutaj o strzałkę warunkowego skrętu w prawo. Na pierwszym skrzyżowaniu się zatrzymałem i dopiero potem ruszyłem. 500 m dalej kolejne światła z warunkową strzałką, dwa auta przede mną, które przed skrętem się nie zatrzymały. Pojechałem za nimi, również się nie zatrzymując i po sprawie - egzamin przerwany. Pan Arek powiedział, że szkoda, bo widać, że potrafię jeździć, ale już nic niestety nie może z tym zrobić. Powiedział, żebym się nie przesiadał i zawiózł go z powrotem do WORDu. Plułem sobie w brodę po tym egzaminie. Bo brakowało mi w sumie tylko parkowania, całą kartkę miałem w ptaszkach (zero błędów, prócz tego jednego...). Miałem wielką nadzieję, że następnym razem znów trafię na tego egzaminatora.
4. To był początek kwietnia. Dokładnej daty nie pamiętam. Jadąc pociągiem do Opola strasznie źle się czułem (byłem przeziębiony) i wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie. Placyk - ok. Przy wyjeździe z ośrodka podjechałem, wg egzaminatora, za blisko drogi. Moim zdaniem było ok, nie wymusiłem pierwszeństwa i tak, jak wcześniej przyznaje się do swoich błędów, tak tutaj błędu nie popełniłem. Egzaminator postanowił jednak przerwać egzamin. Nie chciałem się kłócić, naprawdę podle się czułem, także odpuściłem sobie. Po tym egzaminie chciałem sobie dać spokój na kilka miesięcy.
5. 11.07.2011 r. Stres zżerał mnie od samego rana. Zostałem wywołany na stanowisko nr 3. Na "pokładzie" widzę same zajęte clio oraz jedną, pustą fiestę. Myślę sobie, że na pewno mi się trafi ta fiesta i będzie po egzaminie (w ogóle nie jeździłem tym autem). Czekając na egzaminatora byłem gotowy już wyjść stamtąd nie przystępując w ogóle do egzaminu. Naprawdę, stres mnie zżerał jak nigdy i byłem w 100% pewien, że nic z tego nie wyjdzie. Pomyślałem jednak, że co ma być, to będzie. Zapłaciłem, to chociaż trochę pojeżdżę. Nagle, ku mojej uciesze, wjeżdża mój egzaminator kliówką. Facet wygląda dość przyjaźnie. Do sprawdzenia światło cofania oraz poziom płynu spryskiwaczy. Łuk - w porządku. Wzniesienie też. Jedziemy na miasto. Wszystko ok, nogą mi trochę telepie, ale w myślach wołam sam do siebie "opanuj się". Przy parkowaniu walnąłem oponą w krawężnik, przeprosiłem, powiedziałem, że jestem zestresowany, kazał mi powtórzyć, było ok. Przy zawracaniu na skrzyżowaniu wyłączył mi się kierunkowskaz, egzaminator poinformował mnie, że zawracanie było wykonane nieprawidłowo i, że za moment powtórzymy. Od razu mu powiedziałem, że wiem, że przejechałem bez kierunkowskazu. Przy wjeździe na jakieś osiedle miałem troszkę stresową sytuację, po skręcie w prawo na moim pasie ukazało się auto jadące pod prąd

Dałem po hamulcach. Egzaminator zadowolony. Facet z auta upiekł buraka, przeprasza. Ale ok, ominąłem go, jedziemy dalej. W końcu zorientowałem się, że jesteśmy na Oleskiej i, że jak teraz nic nie spier***lę, to mam prawko w kieszeni. Wjechaliśmy na ośrodek, kilka uwag od egzaminatora - wynik - pozytywny

Radość niesamowita. Doskonały przykład, że nie warto się poddawać i warto walczyć do samego końca. Moja wskazówka - zacznijcie odbierać egzaminatora nie jako osobę złą, tylko osobę, która być może uratuje wasze życie, gdy zobaczy, że nie jesteście jeszcze gotowi. Mi przestawienie myślenia na takie naprawdę pomogło

Pozdrawiam i życzę szczęścia przyszłym kierowcom!
