Na pierwszy egzamin 3,5 tyg. temu poszłam pewna siebie; postawa "fightera", bo chciałam wszystkim pokazać jakie to proste i jak łatwo można zdać za pierwszym razem. Nawet egzaminator, który straszy wyglądem, zachowaniem i postawą, nie był dla mnie wyzwaniem. Byłam gotowa zawalczyć o swoje prawo jazdy, adrenalina wyzwoliła we mnie taką energię, że aż mnie rozpierało. Egzaminator dostrzegł mój wielki luz i pewność siebie i wyraźnie nie był zadowolony, z takiej "zarozumiałej" postawy. Szybko mnie "utemperował" - już przy czynnościach kontrolno - obsługowych. Kiedy powiedziałam, że płynu chłodzącego ma być pomiędzy minimum a maksimum, stwierdził, że na tym powinien skończyć się mój egzamin, ponieważ nie jestem do niego przygotowana. Wywiązała się dyskusja przed maską samochodu o płynie chłodzącym
Były pertraktacje, no bo przecież nie chciałam oblać tak szybko! Ale przecież na kursie mówili nam, że tyle ma być tego płynu! W końcu pan egzaminator powiedział, że płynu ma być maksimum (bzdura! Ten płyn zwiększa swoją objętość i nie można nalać go do pełna!) i jeśli powtórzę za nim to sformułowanie, to może ewentualnie dopuścić mnie do dalszej części egzaminu. Żadna książka nie potwierdza jego wersji, ani mój tata, ani moi dwaj instruktorzy, ani internet. O co chodziło? Nie wiem. Nic jednak straconego, nie tam, to gdzie indziej postanowił oblać mnie mój egzaminator. Nie podobało mu się, że w czasie jazdy powiedziałam na głos, że przyhamuję i puszczę kogoś, bo się razem nie zmieścimy; uznał też, że źle hamuję, źle kieruję, źle jadę i wszystko robię źle. Jednak za nic mnie nie oblał, nie wpisał do karty żadnego błędu, tylko narzekał. Nic mu się nie podobało, a każdym kolejnym komentarzem coraz bardziej wyprowadzał mnie z równowagi (choć właściwie już od płynu chłodzącego moja pewnosć siebie ustąpiła miejsca stresowi). W końcu oblał mnie za wymuszenie pierwszeństwa, choć właściwie to nie wymusiłam i kilkanaście minut wcześniej obroniłabym się przed tym zarzutem, ale byłam już tak zdenerwowana, wystraszona, zestresowana i zmęczona, że z wielką ulgą się przesiadłam i z radością zakończyłam tę okropną przygodę. Później dowiedziałam się, że ten egzaminator ma bardzo negatywną opinię wśród kursantów. Podobno ludzie się ostrzegają, że jak na niego trafisz, to od razu sobie odpuść. I tak cię obleje, a szkoda nerwów. Mój instruktor zna tego egzaminatora ze "starych" czasów, określił go samymi niecenzuralnymi słowami.
Tydzień później drugi egzamin oblałam na łuku (który notabene robiłam dotychczas bezbłędnie). Byłam kłębkiem nerwów, trzęsły mi się ręce, nogi i nie wiedziałam jak się nazywam. Jak tylko wsiadłam do samochodu i czułam, że serce mi zaraz wyskoczy, wiedziałam, że będzie źle. Podczas jazdy do tyłu noga mi się trzęsła, puściłam sprzęgło, samochód popędził, nie zapanowałam nad nim, kierownica żyła własnym życiem i wylądowałam na linii. Nerwy mi puściły do końca, popłakałam się. Egzaminator - pan Darek - bezskutecznie próbował mi przetłumaczyć, że to żaden wstyd i że on codziennie oblewa na łuku co najmniej pięciu młodych chłopaków, którzy powinni z zamkniętymi oczami robić takie manewry. Polecił melisę, gorzką czekoladę, opanowanie nerwów i stresu, wykupienie łuku na takiej toyocie jak na egzaminie i koniecznie zapisanie się na kolejny egzamin (uparłam się, że już więcej moja noga w tym ośrodku nie postanie). Gdyby nie łuk, może zdałabym ten egzamin, pan Darek był bardzo miły i życzliwy. Albo tak podziałały na niego łzy niewieście
2 tyg. później, czyli dziś, przystąpiłam do trzeciego egzaminu. Piłam melisę od trzech dni, rano zjadłam gorzką czekoladę. Jak zobaczyłam swojego egzaminatora, to stwierdziłam, że to już połowa sukcesu - młody, wyglądający "normalnie". Pogoda nie sprzyjała, lało jak z cebra, wycieraczki chodziły jak szalone. Ale sprzyjała mi godzina - 7.30. Piesi i rowerzyści zostali w domu - w taką pluchę i o takiej godzinie. Brak ruchu. A egzaminator - rzeczowy i konkretny. Wydawał tylko polecenia, nic nie komentował. Brakowało mi potwierdzenia, że wszystko robię dobrze, ale uznałam, że skoro nie mówi, że źle, nie każe poprawiać, to jest ok.
Trasa standardowa: okrążyłam WORD, hamowanie z 50 w wyznaczony miejscu, zawracanie w bramie na wstecznym. Byłam na osiedlu na Elektrowni (parkowanie prostopadłe, droga jednokierunkowa). Jechałam Lipową, 2 razy przejeżdżałam przez skrzyżowanie na Wielopolu. 70 km/h i wykorzystanie wszystkich 6 biegów. Chwilę stałam za autobusem przy przystanku - nie mogłam go ominąć, bo była podwójna ciągła, za to kilkunastu niecierpliwych kierowców ominęło i mnie i autobus, z czego jeden omal nie spowodował przy tym wypadku. Kilka razy ruszałam z ręcznego, bo stałam na górkach. Przestrzegałam prędkości (na Elektrowni - 40, na osiedlu - 20). W sumie 52 minuty. Egzaminator - pan Tomasz.
Trochę nerwów mnie to kosztowało - to prawo jazdy. Finansowo też mnie szarpnęło. Gdybym dziś nie zdała - obowiązkowo 5h jazd przed kolejnym egzaminem, każda po 45 zł - tragedia.
Za to dziś nie czeka się już 2 miesiące na egzamin, zapisują na wcześniejsze terminy. II egzamin miałam wyznaczony 2 miesiące po pierwszym, ale w piątek, 4 dni po oblanym I, zadzwoniłam do WORDU i okazało się, że za 5 dni jest wolny termin - więc się przepisałam. Po oblanym II okazało się, że III mogę mieć za 2 tyg.
Nie chciałam zapisywać się na III egzamin, rodzice mnie zapisali. Po tym oblanym łuku ze wstydu poszłam schować się do samochodu i ukryłam ten fakt przed rodziną i znajomymi. Wydawało mi się, że łuku nie można nie zdać i że to straszna hańba. Uważa, że łuk oblewa się z powodu stresu; jeśli zapanuje się nad emocjami, wszystko można pokonać.
Dziś też serce mi waliło, choć byłam otępiała przez przedawkowanie melisy i miałam świetnego egzaminatora i bałam się, że znowu obleję przez nerwy. Trzeba nad nimi zapanować.
Dziwny jest ten egzamin na prawo jazdy. Zdawałam już bardzo wiele egzaminów w swoim życiu, w zeszłym roku odwoływałam ślub, bo okazało się, że mój narzeczony jest poligamistą. Wydawało mi się, że w życiu przeszłam już tyle stresów, że jestem na nie uodporniona, a okazało się, że nie, że egzamin na prawo jazdy to coś zupełnie "wyjątkowego", emocja silniejsza od wszystkich