Miałam dwa podejścia i nie mam nic do zarzucenia wrocławskiemu WORDowi.
1.Teoria + praktyka (pocz. września 2010, oczekiwanie na wolny termin 1 dzień)
Uwaga! Przy teorii dotykać nic na klawiaturze bez polecenia egzaminatora. Jakiś koleś dwa razy nacisnął sobie, nie wiem po co, czerwony klawisz „koniec”, no i się wyautował z dalszego egzaminu (łączonego!). Egzaminator powiedział, że system nie ma możliwości tego odkręcić.
Przed placem miło mnie zaskoczył pan, który wszystkim wyjaśniał zasady egzaminu i przypomniał, że na placu jeździmy ze światłami i żeby się upewniać o możliwości jazdy tuż przed ruszeniem, bo nawet jak się będziemy uważnie rozglądać, ale tuż przed ruszeniem się nie obejrzymy, to nie zaliczą.
Zaprosili mnie pod wiatę, przyszedł pan M., człowiek spowalniacz. Tłumaczył mi powolutku każdą sekundę egzaminu (To jest egzamin, to jest nasz samochód, mhm, i co będziemy teraz robić? Będziemy nim, tak, jeeź-dziiiić). O dziwo, to się okazało bardzo pomocne po pierwszym błędzie

Wziął mnie na część placu daleko od wiaty, co mnie mocno ucieszyło, za dużo tam gapiów...
Dostałam płyn hamulcowy i światła stopu. Pan mi pociągnął wajchę i powiedział, że to zrobił, potem jakoś sam z siebie mi pomagał podnieść maskę i trzymał ją cały czas (?). Nie mogłam znaleźć kreseczek min i max, to trochę olał sprawę (No dobrze, one na pewno gdzieś tam są). Ze światłami też sam powiedział, że ja uruchamiam, a on sprawdza.
Po zatrzymaniu się na łuku z przodu sympatycznie podniósł kciuki do góry, że ok. Do tyłu już gorzej, bo się przestraszyłam, że się nie zmieszczę i przejadę kopertę na lewo, i w efekcie zatrzymałam się za wcześnie. Jakoś byłam przekonana, że to koniec egzaminu, więc mi musiał tłumaczyć, że spokojnie, drugie podejście.
Górka spoko, tylko miałam problemy, żeby ją znaleźć (Tam za sosenki! Za sosenki!)
Tuż przed wyjazdem pytam pana, co robić, jak ktoś mnie będzie przepuszczał. Mówi, że aha, wie o co chodzi, mam się nie pytać, bo to w końcu egzamin, ale tłumaczyć, co robię i dlaczego.
Wyjeżdżamy więc tą bramą przez parking, bo ciągle budowa jest, na lewo.
Jak tylko jechałam trochę szybciej wyjeżdżając z ośrodka, samochód zaczął mi niemiłosiernie wyć, co doprowadzało mnie do sporego stresu, czy to nie moja wina, ale skoro i tak nic, co robiłam gazem, sprzęgłem i skrzynią biegów nie wpływało na wycie, postanowiłam to olać, i dobrze, egzaminatorowi też potem wyło.
Pierwszy błąd: na zawracaniu na skrzyżowaniu. Poszło o to, że włączyłam lewy kierunek i pojechałam, ale w międzyczasie mi wpadło do głowy, żeby sobie zrobić większy nabieg... Pan mi przerwał manewr i wyjaśnił, że jechałam w prawo z lewym kierunkowskazem. No racja. Błąd przy zawracaniu na skrzyżowaniu. Ale - jedziemy dalej.
Jakiś czas potem drugi błąd: przy dojeździe na skrzyżowanie gazowej z karwińską. Zatrzymywałam się, żeby ustąpić pierwszeństwa przy skręcaniu w lewo, ale to nie było za dobre zatrzymywanie się... Nie hamowałam wcześniej w ogóle jakoś bardziej stanowczo tym samochodem i nie spodziewałam się takiego hamulca, bardzo słabo reagował, no i cóż, zanim ja go docisnęłam, to ułamek sekundy wcześniej zrobił to egzaminator. Zresztą ja mam takie tendencje do zbyt „na styk” zatrzymywania się w takich sytuacjach, instruktor też mi czasem dawał po heblach, bo nie był pewny, co ja robię.
No i zjeżdżamy, opieprz od pana M., był autentycznie chyba zawiedziony i zły, jakby za to, że zrobiłam duży błąd, a on tak się starał...
W drodze powrotnej jeszcze mi pokazał, jak należało zawrócić wtedy na skrzyżowaniu.
Wszystko trwało jakieś 10-12 minut.
2.Sama praktyka (połowa września, oczekiwanie na wygodny termin: 1 tydzień)
Sytuacja ogólna mniej przyjemna niż ostatnio.. Piątkowy wieczór, wszystko się opóźnia, a ja jestem chora – połknięty apap i acatar, mimo to jakby gorączka, w kieszeni tabletki na gardło i cukierki, żeby sobie walnąć glukozy tuż przed ruszeniem. Nikt tym razem nie tłumaczył niczego. Ale o światłach na placu przypomniał mi potem egzaminator – pan J. Dość przerażające pierwsze wrażenie, bo facet oschły, wręcz wyszczekiwał formułki i polecenia. Dostałam sygnał dźwiękowy i światła pozycyjne. Nie patrzył nawet, co pokazuję. Łuk miałam niestety tuż przed nosami oczekujących, ale zupełnie o nich zapomniałam. Bez problemu, tak samo górka. Przed wyjazdem dostałam przemowę. Po pierwsze, w sytuacjach kiedy ktoś mnie wpuszcza, mam się go (egzaminatora) pytać, co robić. Po drugie, mam pamiętać, że będzie oceniana dynamika jazdy, co oznacza w praktyce, że wjeżdżając z podporządkowanej ruszać mam nie wtedy, gdy w ogóle nikogo nie widzę, ale gdy można bezpiecznie jechać. No, to mi zrobił stresa.
Ten z kolei samochód mi co chwila gasł. Łącznie może i z 8-9 razy, dopóki nie zaczęłam naprawdę duuużo gazu dawać. Za to hamulce miał świetne, aż za „czuły” ten pedał.. Strasznie gościa wytrzęsłam, nie da się ukryć. Za każdym gaśnięciem albo szarpnięciem tylko sapał i wzdychał („No proszę pani!”)
Jeździłam prawie godzinę, dość daleko nawet. Przeszkadzało mi, że dostawałam komendy bardzo późno, może nie za późno, ale na ostatnią chwilę. Nie miałam szansy się spokojnie rozejrzeć w sytuacji, wcześniej pasa zmienić, czy coś, to było męczące.
Ogólnie to na pewno zrobiłam więcej błędów niż przy poprzednim egzaminie. Wyprzedzanie rowerzysty bez prawego kierunkowskazu (on był, ale bardzo krótko) - nie wiem, czemu mam to na karcie zaznaczone jako błąd przy omijaniu. Parę razy zapomniałam wyłączyć migacz na prostej, to mi przypominał („Jedziemy prosto”). Raz mi zgasły światła, to zapytał, czy wszystko w porządku w pojeździe, to się zorientowałam. Parę razy się wkurzał, jak jechałam mało dynamicznie, tzn. np. czekałam, aż się ktoś ruszy, zamiast szybko ominąć i nie blokować.
Pierwszy poważny błąd miałam przy zawracaniu na przełączce. Wpakowałam się pod samochody z pierwszeństwem, opieprzył mnie potwornie i odznaczył błędy: drogi dwukierunkowe, zawracanie, zachowanie wobec innych. I tu niespodzianka, pozwolił mi jechać dalej, mimo że mój manewr był dość głupi i trochę niebezpieczny. Chodziło o to, że zdecydowałam się ruszyć niejako pod jego presją, bo on mnie głośno ponaglił, ja byłam pewna, że to znaczy, że on ocenił że jest bezpiecznie i mam jechać. Facet więc uznał, że nie może mnie w 100% winić i nie przerwie egzaminu.
Drugi błąd był niemal identyczny jak ten, który przerwał mi pierwszy egzamin, czyli hamowanie przy ustępowaniu pierwszeństwa przy skręcie w lewo. Tym razem z mojej strony było 100% kontroli, ale pan J. się widocznie nie czuł bezpiecznie i zahamował. Ale też mi to uznał, bo widział, że ustępuję, znaczy hamuję, tylko opieprzył mnie, że tak się nie robi. Błąd przy zachowaniu wobec innych kierujących numer dwa.
Jeszcze mnóstwo ulic i uliczek... Parkowanie - równoległe na szczęście, bo inne mi rzadko wychodzi

Hamowanie z 50km/h - wykonane w sposób żałosny

Za pierwszym razem wyszła mi na jezdnię skurczona babuleńka, więc wykonałam raczej hamowanie awaryjne, a potem nie było się już gdzie rozpędzić. Za drugim razem z rozpędzeniem się spoko, bo to była normalna droga, ale za to za nic nie mogłam zrozumieć, GDZIE ja się niby mam zatrzymać, po prostu nie widziałam żadnej stacji i wjazdu... Ale jakoś wyszło.
No i po powrocie jeszcze dla zagęszczenia atmosfery... „kangurek”... Nie wiem, jak ja to zrobiłam, tuż przy poczekalni. To już mnie dobiło.
Byłam na 99% przekonana, że nie zdałam, przy takiej jeździe... Dostałam opieprz z góry na dół o wszystkie błędy, trwało to jakieś 10 minut

A ostatecznie dodał: „Ech, no ale ja pani ten egzamin zaliczam”. Że egzamin był trudny, że niby jeżdżę mimo wszystko prawidłowo, wiem co robić, tylko że - albo niedynamicznie, albo na ostatnią chwilę, i mam tak nie robić więcej. A z gwałtownym hamowaniem i gaśnięciem to on rozumie, że to przez stres.
Podsumowując

Nie taki diabeł straszny – nawet jak egzaminator się wam wyda średnio sympatyczny, może tak naprawdę być bardziej wyrozumiały, niż jakiś miły miś. Dla mnie to było bardzo budujące, że gość potrafił ocenić egzamin pozytywnie, mimo że na pewno się ze mną dobrze nie bawił.
Sprawdzić sobie można zawczasu, jak auto reaguje, żeby nie było niespodzianek.
Co oczywiste – jedziemy maksymalnie zachowawczo, żeby egzaminatorowi nawet przez myśl nie przeszło hamować.
Przed skrzyżowaniem wcześniej obczajamy np. możliwość skrętu z poszczególnych pasów, bo potem może nie być czasu.
Sprawdzamy światełka co jakiś czas.
Ładnie się rozglądamy.
Powodzenia.