Mój egzamin miał miejsce 27 czerwca w południe. Egzamin oczywiście był już na nowych zasadach.
Kurs robiłam w Lublinie i nie zdążyłam już tam złożyć papierów. Zdecydowałam się więc zdawać w Tarnowie. Wychodzę z założenia, że jak ktoś potrafi jeździć, to wszędzie zda.
Po Lublinie jeździłam nawet ładnie, więc w Tarnowie wykupiłam sobie tylko 3 godziny, żeby poznać miasto od strony jezdni. Od razu okazało się, że słusznie zrobiłam - nie sądziłam, że w Tarnowie jest aż tyle znaków... No i clio - trzeba nim ruszać zawsze na gazie. Toyota rusza na samym sprzęgle nawet pod stromą górkę i jeżdżąc pierwszy raz na clio czułam się nieswojo ruszając na gazie i wiecznie delikatnie się staczając przy ruszaniu pod górkę.
Po tej jeździe oceniłam swoje szanse zdania za pierwszym razem na raczej niewielkie.
Dzień egzaminu zapamiętam do końca życia. Mieszkam przy Wontoku... O 1 w nocy woda podeszła nam pod próg. Do 2 ratowaliśmy mienie, a potem sprzątaliśmy w domu 80-letniej nieobecnej cioci mieszkającej obok, żeby się nie załamała widokiem zniszczeń. Zalało ją kompletnie, 70 cm wody w domu. U nas woda zatrzymała się na workach na progu i zaczęła opadać. Skutkiem powodzi byłam fatalnie niewyspana, choć przed południem jeszcze się trochę zdrzemnęłam. Tuż przed dwunastą pojawiłam się w MORDzie. Do teorii posadzono mnie przy stanowisku 3. Pomyślałam, że to numerek na szczęście i wypełniłam test. Zdałam bez błędu. Przed zakończeniem testu sprawdziłam go jeszcze i dlatego skończyłam jako trzecia. Na plac wywołują zgodnie z kolejnością zakończenia teorii, więc wywołano mnie jako trzecią. Otrzymałam kluczyki od samochodu nr.3, instrukcję odnośnie przeprowadzenia egzaminu i pierwsze zadanie egzaminacyjne. Wylosowałam sprawdzanie sygnału dźwiękowego i świateł pozycyjnych. Wszystko działało. Egzaminator kazał mi przejechać na łuk. Przygotowałam się do jazdy i wjechałam na łuk. Jadąc potwornie wolno, ale płynnie, wykonałam zadanie perfekt. Egzaminator wsiadł i kazał mi jechać na wzniesienie. Tu, pamiętna swoich przygód z gazem na clio, postarałam się wyjątkowo i ruszyłam dynamicznie nie staczając się ani milimetr. Wyjazd na miasto. Po 2 minutach oczekiwania na możliwość wjazdu na Lwowską egzaminator przestał być sympatyczny, zrobił się strasznie urzędowy. Powiedział, że nie możemy tyle stać. Władowałam się więc natychmiast na ulicę przed zbliżającego się tira. Wrócił mi spokój, charakterystyczny dla mnie za kierownicą. Postanowiłam nie jechać za szybko i trzymałam się 30-40 km/h. Na rondzie prosto. Wjechałam pod wiadukt i nie dałam się wystraszyć pociągowi który wjechał nań w tym samym momencie. Skrzyżowanie. Chyba nie było prądu, bo sygnalizacja czarna. Znaków nie widać. Czyżby pozostawili takie duże skrzyżowanie jako równorzędne? Nie, jest znak, przekręcony przez wandali. Przejechałam prosto. Egzaminator przyczepił się do prędkości i odhaczył na swoim papierze dynamikę jazdy. Przyśpieszyłam, postanowiłam bardziej zaufać swojej spostrzegawczości i przestałam się martwić znakami. Prosto na Słoneczną, sygnalizacja działała. Potem ul. Bitwy o Wał Pomorski, na skrzyżowaniu w lewo i parkowanie prostopadłe przodem po lewej. Pół metra po mojej stronie to było dla gościa za mało więc poprawka, udało się.
Wyjazd z parkowania w lewo, po 20m polecenie zawrócenia z wykorzystaniem biegu wstecznego i zatoki parkingowej po prawej. Manewr wykonany poprawnie. Na skrzyżowaniu ominęłam nieprawidłowo zaparkowanego busa na jezdni. Wyjazd znów na Słoneczną zgodnie z nakazem w prawo, potem w Starodąbrowską do końca i w Kołłątaja. Drzewną do Lwowskiej, na stopie w lewo. Przy skręcie najechałam minimalnie na linię podwójną ciągłą Lwowskiej. Udałam że nie widzę błędu, zauważyłam kątem oka że egzaminator otworzył już usta, ale je zamknął. Albo nie był pewny czy faktycznie najechałam na linię, albo po prostu nie chciał mnie oblać.
Przed skrętem w Dąbrowskiego ustąpiłam pierwszeństwa i zgasło mi autko. Za mną pusto, przeszło więc ulgowo, ale przegapiłam okazję przejazdu. Przepuściłam jeszcze karetkę jadącą ze starówki i wjechałam w Dąbrowskiego, potem zgodnie z poleceniem znów w Kołłątaja, do samego końca i w Warzywną. W lewo na Mostową, tu pani o kulach wysiadająca z samochodu na ulicę i znowu polecenie w lewo na Lwowską. Ruszanie na wzniesieniu, udało mi się stoczyć tylko kilka cm. Skręcanie w lewo zaczęło mi wychodzić nosem.
Polecenie skręcenia w prawo znów w Starodąbrowską. Zmieniłam pas i nie zauważyłam, że zgasł mi kierunkowskaz. Skręciłam. Egzaminator zapytał mnie jakie światła mają ci przed nami, no to ja ze zdziwieniem mówię, że pozycyjne. "A na światłach?" "Jeszcze czasem stopu" "A ten przed nami?" (przed rondem babka zmieniała pas) "kierunkowskaz" - mówię. Gość wytknął mi błąd i odhaczył skręcanie w prawo, kazał na rondzie zawrócić. Zamyśliłam się nad błędem, zapomniałabym wyłączyć kierunkowskaz po zmianie pasa i byłabym skręciła w lewo zamiast zawrócić. Egzaminator odhaczył rondo. Polecenie skręcania w lewo. Znów Lwowska, tu pieszy wlazł mi przed auto, przyhamowałam. Cały czas dyskusja o zachowaniu na rondach w tle, egzaminator zrobił się mniej czepialski, a pogawędka nawet sympatyczna (lol - pogawędka w czasie egzaminu!). Lwowską jechałam już do samego końca, do MORDu. Tuż przed wiaduktem przydarzyła mi się jeszcze mała przygoda. Z lewej strony z podporządkowanej wyjechał mi bus. Zahamowałam zanim zdążył zrobić to egzaminator i otrzymałam pochwałę za prawidłową reakcję. Informacja, że poprawiam manewr zawracania na rondzie jadąc prosto. Wjeżdżam na rondo i mówię, że dla mnie jazda na rondzie prosto i zawracanie to są dwie różne rzeczy, bo prosto nigdy mi się nie myli, a zawracanie i skręcanie w lewo owszem. Tu egzaminator się nawet uśmiechnął i zjechaliśmy do MORDu. W wąskiej bramie minęłam wyjeżdżający inny egzamin i skręcając w lewo... zapomniałam kierunkowskazu. Pomyślałam sobie, że obleje mnie na sam koniec. Zaparkowałam i zabezpieczyłam autko. Egzaminator fajny gość, powiedział że jazdę w ruchu drogowym zakończyłam zjeżdżając na plac i że mi tego ostatniego nie policzy, ale że ma złe przeczucia odnośnie tych kierunkowskazów. Napisał w rubryce wyniku wielkimi wołami POZYTYWNY i dał mi oryginał kartki. Podziękowałam i pofrunęłam do wyjścia z placu. Cały egzamin praktyczny trwał 37 min. Po mieście jeździłam 25 min. Trzy trójeczki okazały się fartowne.
Jeśli chodzi o moją opinię na temat egzaminu - wcale nie jest taki trudny jak mówią. A egzaminator tylko z wierzchu był czepialski. Wewnątrz nawet sympatyczny.
Powodzenia wszystkim, którzy chcą zdawać w Tarnowie.