przez coen » piątek 12 września 2008, 08:40
W sumie jezdze od jakichs 2/3 miesiecy dopiero, ale staram sie na zakretach przestrzegac zasady - najpierw dociaz przod pozniej dociaz tyl ;) w czym sprzeglo raczej nie pomaga.
Czyli przed wejsciem w zakret z reguly hamuje silnikiem juz na biegu na ktorym chce zakret opuscic. W momencie w ktorym zaczynam skrecac powoli zaczynam dodawac gazu. Na samiutkim poczatku raczej malo, tak, ze przez jakis czas mam wlasciwie w miare rowno (na ile to jestem w stanie ocenic oczywiscie ;) ) dociazany przod i tyl i w miare wychodzenia coraz bardziej dodaje gazu (dodanie od razu za duzej ilosci gazu moglo by mi chyba wypchnac samochod z zakretu przy tylnym napedzie badz uslizg przedniej osi w przednionapedowcu i spowodowac to samo). W ten sposob teoretycznie tyl samochodu jest dociazony i jest mniejsze ryzyko uslizgu tylnych kol (ktore wlasnie wykonuja mniej wiecej ta sama droge ktora wczesniej wykonywaly przednie kola). Generalnie poki co jest raczej sucho ;) wiec jak pokonam zakret inaczej to sie zupelnie nic nie dzieje anyway, ale chyba lepiej od razu wyrabiac sobie nawyk ktory wydaje nam sie sensowny. (jesli nie jest sensowny to prosze o komentarz wyjasniajacy jak sie powinno to robic).
Sprzeglo, jak to powiedzial mi jeden z instruktorow na jazdach, wciska sie pod sam koniec hamowania. Gdybym nagle chcial jednak dodac gazu i przyspieszyc to wykonam to duzo szybciej gdy nie mam wcisnietego sprzegla jak mi sie wydaje (choc to pewnie zalezy od wprawy, ja za duzej jeszcze nie mam). Poza tym ktos napisal, ze to jest oszczednosc typu 20 groszy per takie dohamowanie z nie wcisnietym sprzeglem. Byc moze, ale to sie ostatecznie jakos tam sklada na wieksze wartosci pewnie w skali np. roku. Zreszta ja teraz tak do konca tak nie robie, bo musialbym redukowac czasem (niestety mam diesla i mam wrazenie, ze zeby uniknac dziwnego buczenia i innych <&%#$@> to musze to sprzeglo wcisnac wczesniej niz w takiej L-ce na benzyne ;) ) a nie lubie jak mi samochodem chocby troche trzesie, wiec przy dohamowaniu jak mam juz prawa noge zajeta hamulcem, nie moge zwiekszyc szybko obrotow na moment zeby uniknac szarpniecia przy redukcji, to juz mi sie nie chce redukowac np. z 3-jki na 2-jke (teoretycznie ponoc mozna jakies miedzygazy robic ale ja sobie nie wyobrazam jak bym musial noge wygiac zeby cos takiego zrobic w momencie gdy prawa jest na hamulcu).
Poza tym zastanawia mnie o co chodzi z zakretami pokonywanymi na 2-jce .... chyba, ze chodzi o skrzyzowania. Przy skrzyzowaniach niestety wciskam sprzeglo nawet jak nie musze sie zatrzymywac i gdzies w polowie zakretu puszczam dodajac gazu. To jest prawdopodobnie fatalne posuniecie ale jakos zwykle nie moge sie zmusic zeby robic inaczej, zwlaszcza gdy nie wiem, czy nie bede sie musial za chwile zatrzymac anyway bo np. sobie jakis pieszy wejdzie na pasy czy cos ... niby i tak moge wtedy wcisnac sprzeglo ... no ale, bledy poczatkujacego :) No i to delikatne szarpanie jak puszczam sprzeglo bez gazu ... nawet powoli i tak samochod nie jedzie idealnie plynnie. A zwykle wlasnie mam wcisniety hamulec przy dojezdzaniu do skrzyzowania wiec nie moge normalnie sobie na chwile zwiekszyc obrotow ...
Tak wiec ostatecznie mysle, ze sprzeglo nalezy wciskac tylko wtedy, gdy to jest konieczne a nie wtedy gdy nam sie wydaje, ze nam to cos ulatwi. Z czasem pewnie czlowiek nabiera praktyki i jak od poczatku all robi w porzadku to pozniej te pozorne ulatwienia nie wydaja sie juz ulatwieniami ;) Chyba lepiej sie na poczatku troche pomeczyc :D