Pierwszą stłuczkę miałem w poniedziałek, po trzech miesiącach od odebrania prawa jazy (odbiór 30.10.2007).
Na skrzyżowaniu samochód jadący po mojej lewej stronie (na pasie dla skręcających w lewo) zasłonił kierowcy wyjeżdżającemu z drogi poprzecznej widoczność i tamten, przekonany, że nic nie jedzie wjechał na skrzyżowanie tuż przede mnie.
Na szczęście jechałem wolno, ponieważ przed skrzyżowaniem było ograniczenie do 40, nie działała sygnalizacja i ponadto było dość ślisko - w niedzielę w nocy chwycił lekki mróz.
Skończyło się na stłuczonym reflektorze, kierunkowskazie, lekko połamanym zderzaku i minimalnie (pod kierunkowskazem) uszkodzonym błotniku. Do tego - dla uważnego obserwatora - wgnieciona nad reflektorem maska.
Oczywiście (to był mój pierwszy raz) zrobiłem kierowcy niezłą scenę (byłem zdenerwowany ponieważ jechałem z ciężarną żoną do lekarza) ale po kilku minutach, gdy emocje opadły spisaliśmy oświadczenie, kierowca samochodu z którym miałem kolizję przyznał się do winy i każdy rozjechał się w swoją stronę.
W przyszłym tygodniu oddaję auto do naprawy - dopiero od poniedziałku będę miała do dyspozycji "zastępczą" Corsę (nawiasem mówiąc tragiczny samochód).
A tak przy okazji - nie zawsze wjechanie w tył poprzedzającego pojazdu oznacza winę tego który wjechał - w moim przypadku winny był ten z przodu, ponieważ wymusił pierwszeństwo.