Przeczytałam ten wątek i raczej nie dodam nic szczególnie oryginalnego, ale chcę się wypowiedzieć z punktu widzenia osoby, która niedawno ukończyła naukę jazdy i zdała egzamin państwowy, bo trochę podniosły mi ciśnienie wypowiedzi jednego z użytkowników.
Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że głównym powodem niskiej zdawalności na kategorię B jest nieprzygotowanie kandydatów. Aby być kierowcą, należy wykazywać się następującymi cechami:
1. Wyobraźnia przestrzenna - aby prawidłowo oceniać odległość, jeździć do tyłu, parkować itd.
2. Koncentracja - aby prawidłowo oceniać sytuację na drodze.
3. Refleks - aby szybko reagować w sytuacjach nieprzewidzianych
4. Opanowanie w sytuacjach stresowych - aby PRAWIDŁOWO reagować w sytuacjach nieprzewidzianych.
Te cztery elementy są równie ważne. Jeśli ktoś nie spełnia któregoś z tych kryteriów, to znaczy, że jest jeszcze nieprzygotowany, aby zdawać egzamin państwowy i być kierowcą. Podkreślam: jeszcze nieprzygotowany. Oznacza to tylko tyle, że brak mu praktyki. Zupełnie nie rozumiem argumentów typu: "na kursie łuk mi zawsze wychodzi perfekcyjnie, a na egzaminie z powodu stresu mi nie wychodzi, więc musi to oznaczać, że egzamin jest zły, podstępny i niesprawiedliwy". Dlaczego odporność na stres jest tak ważna? Choćby dlatego, że na drodze możemy spotkać się z różnymi nieprzewidzianymi sytuacjami. Nie będą to na pewno sytuacje częste, ale za to decydujące o - naszym i innych uczestników ruchu - zdrowiu i życiu. Ogromna liczba wypadków bierze się stąd, że ktoś w stresie spanikował i zareagował głupio...
To jeszcze coś z własnego doświadczenia. Dla mnie osobiście najtrudniejsze były elementy 1 i 2 z tych, które wymieniłam. Po 30 godzinach kursu dopiero co nauczyłam się przejeżdżać łuk, kompletnie nie umiałam parkować i źle oceniałam sytuację na drodze, bo ciągle umykały mojej uwadze jakieś ważne szczegóły. Zgodnie z logiką niektórych osób, powinnam pewnie podejść do egzaminu, a potem mieć pretensję, że zostałam oblana, bo np. dwukrotnie nie umiałam zaparkować - i może jeszcze żądać, aby parkowanie zostało usunięte z zadań egzaminacyjnych. Zrobiłam jednak coś innego: wyjeździłam więcej godzin, zmieniłam instruktora na lepszego i włożyłam dużo pracy w to, żeby jednak nauczyć się parkować i właściwie oceniać sytuację na drodze. Po czym podeszłam do egzaminu, który zdałam za pierwszym razem. Dlaczego ktoś inny analogicznie nie miałby włożyć trochę pracy w to, aby nauczyć się panować nad stresem, zanim pójdzie na egzamin?
Co do postawy egzaminatora, tu już naprawdę nie wiem, do jakiej kategorii zaklasyfikować panią egzaminator, na którą trafiłam
Z jednej strony - na powitanie uśmiechnęła się i podała rękę. To chyba dobrze, nie? I powinno z góry przesądzić o wyniku pozytywnym, jak wynika z niektórych wypowiedzi na forum. Ale z drugiej strony - ledwie wyjechałyśmy na miasto, zaczęła bardzo niemiło komentować moje błędy. Do tego co chwila wzdychała. A jednocześnie ani trochę nie sprawiała wrażenia, jakby chciała mnie oblać, wręcz przeciwnie: mówiła dokładnie, na czym polegały moje dwa nieprawidłowo wykonane zadania, przez co miałam szansę ponownie wykonać je prawidłowo. I jeszcze ta jej co chwilę wysoko podnoszona noga, energicznie lądująca tuż nad hamulcem... To pomoc w postaci ostrzeżenia, czy próba wyprowadzenia z równowagi?
Żeby była jasność: nie twierdzę, że powyższe zachowanie egzaminatora uważam za odpowiednie. Egzaminator powinien ograniczyć się do wydawania poleceń i informowania o prawidłowym bądź nieprawidłowym wykonaniu zadania. To co chcę podkreślić, to że - może poza jakimiś skrajnymi przypadkami - zachowanie egzaminatora nie przesądza o wyniku egzaminu.
A tak już zupełnie na marginesie: plac manewrowy przy ul. Odlewniczej w Warszawie, gdzie zdawałam, to BAJKA w porównaniu do placu, na którym się szkoliłam! Równiuteńki, a stanowiska jakby ciut szersze. A górka jakaś taka płaściutka. Nie wyobrażam sobie, jak można - będąc rzetelnie przygotowanym do egzaminu - nie wyjechać z tego placu.