Hej, dopiero przed chwilą znalazłam tę stronę... cóż, po fakcie, bo jestem po egzaminie...ZDANE, za trzecim, ale jak to się mówi: "do trzech razy sztuka". Po przeczytaniu tych wszystkich relacji stwierdziłam, że też pochwalę się, co i jak. A więc teorię i praktykę podzieliłam sobie na dwa. Teorię zdałam 22 stycznia za pierwszym razem. Do dnia dzisiejszego pamiętam jak byłam wkurzona na egzaminatorkę, która kontrolowała nas tam. Przed egzaminem stwierdziłam, że będę tam siedzieć 25 min, nie będę się śpieszyć, będę czytać uważnie, ale pani Renata C. pokrzyżowała moje plany. Na sali zostałam ja i jeszcze jeden chłopak, więc postanowiła nas poganiać, mówiąc, że mamy dawać "dalej"... Tak się wkurzyłam, bo byłam pewna, że nie zdałam już, więc zaczęłam wrzucać te dalej... Byłam przygotowana na czerwony napis: negatywny, a tutaj taka miła niespodzianka: pozytywny... Okazało się, że z całej 10osobowej grupy zdały tylko 3 osoby (moi rodzice to wszystko liczyli)... A więc pierwsza rada: nie dać się, chcesz siedzieć 25 min, to siedź tam, uważnie czytaj pytania, nie daj się sprowokować. No, ale po tym egzaminie wszystkim mówiłam, że za żadne skarby nie chcę na nią trafić...
Pierwszy egzamin - 16 lutego - oj, mój organizm wariował ze stresu, to był koszmar, w życiu się tak nie stresowałam (a jestem bardzo często zestresowana), nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Siedziałam w poczekalni i czekałam na swoją kolej. Wyszedł po mnie pan Jacek S., od razu ulżyło mi, nie znałam go, ale był strasznie spokojny, to mi pomogło wygrać ze stresem. Placyk zaliczony perfecto... ale to żadna nowość, bo dla mnie placyk to pikuś... gorzej z miastem... I tam się zaczęło, zatrzymanie w wyznaczonym miejscu... Jak ja tego zadania nie lubię, byłam przyzwyczajona, że mam się zatrzymywać "na wysokości" latarni i nie brałam pod uwagę, że mogło być "przed"... Także, druga rada: uważnie słuchać egzaminatora... Ale nie miałam okazji powtórzyć tego zadania, ponieważ pokonało mnie parkowanie prostopadłe z prawej strony. Nie potrafiłam go, prawie w ogóle nie ćwiczyłam go na lekcjach... Ulica była dwukierunkowa i bardzo wąska, więc nie wiedziałam jak się ustawić, żeby zaliczyć to zadanie, i tak samo było przy drugiej próbie. Niestety, egzamin oblany, ale wzięłam każdą jego uwagę do serca. Pamiętam, że powiedział, iż jeżdżę na niskich obrotach (mam jazdę EKO), po prostu ze stresu zapomniałam o tym, że muszę pilnować sobie tego i że mam słuchać, co mówi mi egzaminator (hmm... nie jest to takie łatwe xD
). Plus jest taki, że jak wyszłam z tego samochodu, to w ogóle nie płakałam, po prostu nic mnie nie ruszało, od razu się z tym pogodziłam a stres odszedł daleko.
Drugi egzamin - 6 marca - przed tym egzaminem już się tak nie stresowałam. Znowu przyjechałam z rodzicami i siedziałam w tej poczekalni, aż przyszedł po mnie pan Piotr D. O mamo, jakie on ma oczy *_* Ale wróćmy, nie o tym mowa. Też bardzo sympatyczny egzaminator. Zadania na placyku takie samo jak za pierwszym razem, czyli światła awaryjne oraz klakson. Placyk zdany perfecto (znowu :3 ). Na mieście znowu problem z hamowaniem w wyznaczonym miejscu, strasznie tego zadania nie lubię.. No i potem nie ominęłam dobrze pana, który sprzątał liście... także drugi błąd... No i doszło do nieszczęsnego parkowania, modliłam się, żeby to nie było z prawej... i nie było... Dostałam prostopadłe z lewej, trochę mało miejsca... albo za późno zaczęłam kręcić kierownicą, no trudno, bo od czego jest korekta? Zadanie zaliczone... Wyjeżdżam z parkingu, już z daleka widziałam "STOP" i "nakaz jazdy w prawo"... I zgadnijcie czego nie zrobiłam... Tak, nie zatrzymałam się... Do tej pory nie mam pojęcia dlaczego tego nie zrobiłam. Oczywiście, musiałam się przesiąść i pan Piotr powiedział, że bardzo dobrze jeżdżę, tym bardziej jeśli chodzi o EKO jazdę (mówiłam, że wzięłam słowa pana Jacka do serca) i już wracaliśmy na ośrodek. Nie popłakałam się, tylko pokiwałam głową i ze słabym uśmiechem powiedziałam "no cóż, do trzech razy sztuka", to on zapytał, na czym poległam za pierwszym razem, to mu powiedziałam a on mi dał radę i nawet pokazał jak to zrobić! Wysiadłam z auta, podziękowałam egzaminatorowi i poszłam do rodziców.
Ostatni egzamin - dzisiaj - oj, dzień przed znowu miałam kryzys, po prostu wątpiłam w siebie. Wszyscy mi mówili, że potrafię jeździć, ale co z tego, że potrafię skoro i tak zawsze na czymś obleję. Panicznie bałam się parkowania, dla mnie to był koszmar, modliłam się o dużo miejsca i skośne. Tym razem tylko tata pojechał ze mną do WORDu. Tam było mi strasznie niedobrze, miałam ochotę iść do łazienki, ale nie było już czasu, więc tata wyprowadził mnie na zewnątrz. Na dodatek była pogoda w jakiej jeszcze nie jeździłam, czyli padał deszcz... Kiedy odetchnęłam trochę, to wróciłam do środka. Minęła mnie pani Renata C. a ja tacie powiedziałam, że nie chciałabym na nią trafić... a kumpela mi ją życzyła, ale cóż, szybko się zrażam do ludzi. Wychodzi pan Jacek S. i myślę, że może mnie wyczyta... nic z tego, wychodzi jakaś blondynka... też nie ja, i wychodzi pani Renata... i co? Słyszę swoje nazwisko, my z tatą w tej samej chwili pobledliśmy.. No to ładnie, mam już po egzaminie...Zadania: spryskiwacze i światła stopu... Myślałam, że obleję, bo nie wiedziałam o co mnie ona pyta... Po prostu w spryskiwaczach nie ma minimum, jest tylko maksimum (tyle wywnioskowałam z tego dialogu, tak, tak, wiem, że to powinnam wiedzieć, ale właśnie ten zbiornik sprawia mi najwięcej problemu)... Ale ok, zaliczone, łuk też zaliczony... chociaż miałam wrażenie, że w pewnej chwili auto mi się zatrzymało... ale najwidoczniej nie... Potem wzniesienie... i co? A to, że pierwszy raz mi zgasło... i taka myśl, super, będę kolejną kursantką, która przy niej nie zdała na placyku... (piszę, że kolejną, bo tak mi mówili, poza tym mój tata podczas tych wszystkich moich egzaminów ją obserwował, i tylko dwie osoby wyjechały z nią na miasto, ja i jeden chłopak... tylko ja zdałam. Ale, ale, nie należy słuchać innych, ja się starałam tego nie robić). Druga próba udana.. jedziemy na miasto.. Nic się nie odzywała, mówiła mi tylko co mam robić. W pewnych chwilach denerwowała mnie ta cisza, bo nie wiedziałam, czy jeżdżę dobrze, czy jednak ma jakieś uwagi. Parkowanie skośne po lewej i pół kilometra wolnego miejsca. Bez komentarza kazała jechać dalej... No cóż, ciągnęła mnie po jednokierunkowych, ale od razu widząc ten znak czułam, że będziemy skręcać w lewo. No i znowu nieszczęsne hamowanie w wyznaczonym miejscu. Źle wykonałam je, ale to nie było zaliczone jako błąd, po prostu musiałam znowu się rozpędzić i znowu nie wiedziałam jak to zrobić i zwolniłam, mówiąc pod nosem "no nie", a ona tak na mnie "no dobrze, proszę zawrócić z użyciem biegu wstecznego". Te zatrzymywanie wyszło mi picem
ale jak pisałam, słuchać uważnie egzaminatora, ja z tym mam problem, ale na szczęście już nie będę musiała się tym przejmować. W ogóle, w pewnych momentach myślałam, że mnie obleje, ale cisza.. Kilka osób mówiło mi, że ona oblewa za wymuszanie, chociaż auto jest pół kilometra dalej..I właśnie przez taką gadkę dostałam ochrzan od pana Piotra, że zwlekam się i niepotrzebnie czekam.. też to wzięłam do serca i starałam się nie przesadzać z tym czekaniem, tylko wyczuć chwilę. W końcu wróciłam na ośrodek, ale powiem Wam z czystym sercem, do ostatniej chwili nie wiedziałam co mnie czeka. Dopiero jak powiedziała mi, że pozytywny wynik aż mi ulżyło. Pani Renata nawet się uśmiechnęła. Z łzami w oczach podziękowałam jej serdecznie i wyszłam z samochodu. Weszłam do ośrodka w korytarzu czekał na mnie tata. Pierwszy raz się popłakałam... i to z powodu pozytywnego wyniku. Teraz tylko czekać na prawo jazdy i w drogę
I kto by pomyślał, że teorię i praktykę zdałam przy egzaminatorze, którego nie chciałam... Ech, te zrządzenie losu
Także, życzę powodzenia wszystkim, mam nadzieję, że weźmiecie do serca kilka z tych rad. Jak to mówią, bez stresu, na luzie, słuchać egzaminatorów, nie słuchać ludzi w poczekalni... Trzymajcie się