Witam wszystkich serdecznie. Dzisiaj zdałam egzamin na prawo jazdy za pierwszym podejściem, a że czytałam ten wątek na forum i baaaardzo pomogło mi to oswoić się z atmosferą egzaminu, to zamieszczam swoją relację.
Miałam możliwość wyboru samochodu, wzięłam ten co stał najbliżej mnie, nr 5.
Najpierw losowanie, pokazałam tylne przeciwmgłowe i płyn hamulcowy. Z płynem był mały problem, bo do tej pory oglądałam tylko samochodzik, na którym jeździłam, a tu było coś inaczej. Trudno mi teraz powiedzieć co, ale w pierwszej chwili zgłupiałam. Potem wsiadłam do samochodu, przygotowałam się do jazdy, odpalam silnik, zaczynam jechać... "Proszę cofnąć!". Od razu jakoś ciepło się zrobiło i zaczęłam się rozglądać co jest nie tak. Ups, światła. Jeszcze cofać nie zaczęłam, włączyłam, ale pierwsze podejście złe. Drugie podejście było ok. Potem górka, tu zaczął pojawiać się u mnie stres. Podjechałam do linii i nie wiedzieć czemu puściłam sprzęgło, silnik zgasł. Cofanie, drugi podjazd, linia, ręczny... Uffff... udało się. Plac zaliczony, chwila ulgi, ale zaraz potem wyjeżdżanie do ruchu ulicznego.
Z WORDu w prawo, oczywiście od razu parkowanie. I tu pierwszy problem. Niby trzeba parkować w liniach, samochód za którym miałam parkować stoi byle jak, no ale mnie uczyli że jak są linie to w liniach, to ja będę parkować w liniach! Udało się! Potem prosto, tu słowa egzaminatora "Przypominam o dynamice jazdy!", no to w gaz! Na równorzędnym prosto, dalej zawracanie bez problemu. Tyle razy na kursie to ćwiczyłam, że nie mogło nie wyjść. Potem ładnie zatrzymać się na STOPie, ruszyć, na równorzędnym w prawo. Tu mnie stres zaczął mocniej gryźć, skręcałam w prawo na równorzędnym, a miałam wątpliwości, czy jechać czy nie jechać. Tu lekkie oburzenie ze strony egzaminatora "Mogę wiedzieć dlaczego pani się zatrzymuje?!", moja odpowiedź "A żebym to ja wiedziała...", no i jadę... Tam omijanie robót drogowych, pierwszy przejazd ok, drugi gorzej bo coś jechało z naprzeciwka, ale dałam radę. Na skrzyżowaniu w lewo. To tam gdzie wjeżdża się z podporządkowanej na taką ruchliwą drogę, gdzie jest spory ruch i trudno się wbić. Długo czekałam i w końcu udało się wjechać i nikomu drogi nie zajechać. No i dalej pamiętam tylko na wyrywki
Zawracanie na rondzie pod Santaną. Na kursie tam cały czas się gubiłam i jechałam po liniach i polach wyłączonych, na egzaminie maksymalne skupienie i się udało. Jechałam jeszcze z Mickiewicza w Parkową, tam omijanie samochodów, pilnowanie lusterek (w sobotę śniło mi się, że na egzaminie rozwaliłam cały parking lusterkiem
), z Parkowej w prawo, na rondzie pod Filharmonią prosto (tu prawie ruszyłam z dwójki, z tego co sobie przypominam to silnik zgasł, ale szybka reakcja i nic nie brzdąkał). Raz miałam skręcić w lewo i zmieniałam pas. Za chwilę widzę, a tam jakby miejsce do zawracania, myślałam, że za wcześnie zjechałam i wjechałam w jakąś agrafkę czy coś, odbijam w prawo, okazało się że to nie było miejsce do zawracania ani przejście, tylko takie nie wiadomo co w sumie, myślę "no ty idiotko co ty wyprawiasz", wracam na lewo, chyba coś powiedziałam, jakby "No co ja wyprawiam...
". Trochę egzaminatorem porzucało, ale nic nie mówił, to chyba nie jest błąd
No i na skrzyżowaniu ze światłami, takim bezkolizyjnym miałam problem, bo znowu skręt w lewo, światło zielone, powolutku wjeżdżam, jestem na przejściu, patrzę żółte się zapala! Co robić! Jechać nie jechać? Uczyli, że jak żółte to nie jechać! Zatrzymuję się za przejściem, przed trójkątami, ale k..... mać! Nie widzę świateł! Co robić?!
No tam jadą, tam jadą, to na razie masz czas, to myśl... myśl... myśl... O! Teraz nikt nie jedzie, to może wskoczyć? Nie, zły pomysł, tam zaczynają jechać, to nie tak trzeba... myśl... myśl... Aha! Tam z naprzeciwka też skręcają w lewo, to jak oni będą jechać, to ja też mam zielone, zresztą za mną jak będą ruszać to wiadomo o co chodzi. No i pojechałam
Potem było zatrzymanie w wyznaczonym miejscu, no i dalej zaczęło się wracanie do ośrodka. W drodze do WORDu jeszcze doszło pytanie egzaminatora "z jaką prędkością pani jedzie?", "Za dużą", "A ile powinna pani jechać?", "40, strefa 40...". Noga z gazu. Byłam pewna, że ta nieszczęsna zmiana pasa, takie sobie parkowanie, niepotrzebne zatrzymanie na równorzędnym przy skręcaniu w prawo i przekroczenie prędkości to już oblany egzamin, a egzaminator jest chamem i do końca trzyma mnie w niepewności. Wjeżdżam z powrotem na plac, zatrzymuję się, a ten mi mówi, że wynik pozytywny! Ładnie się pożegnaliśmy, pożyczyliśmy sobie miłego dnia i sobie poszłam. Teraz czekam na dokumencik
Jedyne z czego się cieszę, to że ominęło mnie rondo pod Gołębiewskim i plac uniwersytecki. Tam może bym sobie jakoś poradziła, ale jeśli miałabym dzisiaj oblać to właśnie gdzieś tam (uwielbiam linie przy dojeżdżaniu do ronda!). No i pogoda mi dopisała, nie musiałam się dodatkowo skupiać na wycieraczkach.
A co mi się nie podobało to trochę samochodzik inaczej kręcił na biegach. Na tym na którym jeździłam na kursie to na trzecim biegu jak jechałam 45 km/h, to obroty były równo 2000. Tu już przy 45 mocno buczał i trzeba było wrzucać na 4, co robiłam ciut nieśmiało, bo na kursie włączałam 4 jak przekraczałam 55, co zdarzało się bardzo rzadko.
Jeżeli mogę wam coś poradzić, to nie idźcie na egzamin jeżeli czujecie, że jeszcze z wami za kierownicą coś jest nie tak. Jeśli hamowanie, ruszanie czy zmiana biegów wymaga od was nie wiadomo jakiego myślenia (oczywiście trudno aby po trzydziestu godzinach to stało się odruchowe, ale kto jeździ ten wie, ile wysiłku fizycznego i umysłowego potrzeba do tych czynności na początku, a jak to wychodzi w miarę jeżdżenia), instruktor często was na kursie poprawia, albo po prostu mówi wam wprost, że te 30 godzin to może być ciut za mało, to nie strzelajcie focha i nie uciekajcie do innego instruktora (no chyba że jest kompletnie beznadziejny) czy od razu na egzamin, tylko dokupcie sobie te kilka godzin. Pamiętajcie, że te 30 godzin to minimum, a nie maksimum. Oczywiście to troszkę kosztuje, ale chyba lepiej zapłacić za sześć godzin jazdy (to naprawdę dużo jeśli chodzi o naukę jazdy!), niż za cztery egzaminy. Na egzamin idziecie już [prawie] pewni swoich umiejętności, tak, aby podejść do tego w miarę na luzie, tylko z lekkim stresem. Tak zupełnie bez stresu się nie da raczej, zresztą nawet nie wypada, bo stres mimo wszystko trochę pomaga - szerzej otwiera oczy i przyśpiesza refleks
I to nie prawda, że egzaminator chce na siłę uwalić każdego po kolei. On po prostu nie może dać prawa jazdy komuś, kto się gubi na drodze. Jeśli pokażecie, że jesteście w miarę pewni na drodze, umiecie zapanować nad pojazdem i patrzycie na znaki zarówno te stojące jak i te krzywo narysowane na drodze (tak, te linie są straszne, jakiś idiota je malował!), to prawko jest wasze!
Powodzenia wszystkim zdającym życzę!