przez Alicja90 » czwartek 26 listopada 2009, 19:03
Zgadzam się w zupełności, że ten diabeł nie taki straszny;)
U mnie to wyglądało tak:
Mój pierwszy egzamin 5.10.2009- wynik negatywny
Po dwugodzinnym czekaniu na placu usłyszałam jak egzaminator wywołuje moje imię. Był bardzo miły, poinformował mnie do którego samochodu mam się udać (nr 4 pamiętam do dziś) i dodał, że to "to czerwone" auto; więc było zabawnie, bo chyba nie muszę pisać, że w wordzie wszystkie samochody są tego właśnie koloru. Wsiedliśmy do samochodu i egzaminator zadawał mi standardowe pytania: czy znam zasady egzaminu i czy zapoznałam się z tablicami wiszącymi w poczekalni. To mnie trochę zaskoczyło bo szczerze mówiąc to nawet nie zwróciłam uwagi na te tablice więc odpowiedziałam, że można tak powiedzieć, na co on spytał jeszcze raz :"To zapoznała się pani czy nie?" Domyśliłam się, że odpowiedź ma być jednoznaczna i z uśmiechem stwierdziłam, że oczywiście się zapoznałam.
Zadanie pierwsze: sprawdzić poziom płynu hamulcowego i działanie kierunkowskazów. Poszło łatwo. Następnie dostałam informację, żeby udać się na stanowisko nr 2. Pan egzaminator podjechał tam autem, wysiadł i powiedział: "Proszę się przygotować do jazdy TAK JAK W RUCHU DROGOWYM, a jak pani będzie gotowa to proszę ruszyć." Chyba kompletnie nie dotarło do mnie to, że mam się przygotować do jazdy tak jak w ruchu drogowym właśnie, bo lusterka zaczęłam ustawiać nisko, żeby było widać dobrze linie ciągłe. Pan egzaminator podszedł i powiedział jeszcze raz o co chodzi, więc poprawiłam lusterka. Fotel, lusterka, światła no i ruszam, a po chwili słyszę "Proszę się zatrzymać". W momencie zorientowałam się o co chodzi. "Nie zapięłam pasów..."- powiedziałam. "No ale to ja mam pani o tym przypominać?". Na szczęście egzaminator uznał to za pierwszy błąd i nie przerwał egzaminu. Jazdę po łuku wykonałam poprawnie. Potem usłyszałam, że mam zawrócić i podjechać do wzniesienia. Włączyłam kierunkowskaz i ruszyłam żeby zawrócić, kiedy usłyszałam znów, że mam się zatrzymać. Nie miałam pojęcia o co tym razem chodzi, ale byłam pewna, że to koniec egzaminu. Okazało się, że obok mnie inne auto wykonywało "tunel" i miałam je przepuścić. Egzaminator jednak wybaczył mi ten błąd, więc podjechałam do wzniesienia i na szczęście udało mi się poprawnie ruszyć z ręcznego. Następnie wsiadł do samochodu i kazał kierować się do bramy, której widok mnie trochę przeraził, bo była zastawiona jakimiś pachołkami i nie wiedziałam z której strony się przez nie przedrzeć. Oczywiście wybrałam tę złą stronę, egzaminator powiedział, że się nie zmieszczę, więc cofnęłam i wyjechałam już poprawnie. Szczerze mówiąc byłam zdziwiona, że po tych wszystkich moich niedociągnięciach jeszcze nie zakończył egzaminu.
Dojechałam do pierwszego równorzędnego skrzyżowania i dostałam polecenie skręcenia w prawo (ul. Młodzieżowa). Skręcając upewniałam się, czy nic nie jedzie... z lewej strony, jednak egzaminator nic nie powiedział. Pewnie gdyby coś nadjeżdżało to chciałabym ustąpić pierwszeństwa... no cóż. Potem jeszcze kilkakrotnie pomyliłam strony, ale egzaminator był nadzwyczaj spokojny. Dojeżdżając do skrzyżowania długiej z bystrzańską usłyszałam polecenie "Na skrzyżowaniu prosto" i ta prosta komenda zupełnie wytrąciła mnie z równowagi. Zaczęłam gorączkowo myśleć czy mam włączyć lewy kierunkowskaz czy też nie. Nie wiedziałam czy to jakaś "podpucha" i czy jeśli nie włączę kierunkowskazu to będzie błąd, bo mnie uczono, że to jest skręt w lewo a nie jazda prosto. Wytrąciło mnie to z równowagi do tego stopnia, że nie zatrzymałam się na linii warunkowego zatrzymania, mimo że na drodze głównej było pełno samochodów. Egzaminator zahamował, chyba nieco zdziwiony tym co wyprawiam no i to był koniec egzaminu. Spytał mnie co się tak właściwie stało i czy widziałam jak biegnie droga główna. Ja na to, że tak i ją wskazałam, na co on jeszcze bardziej zdziwiony: "No to dlaczego pani nie chciała przepuścić tych samochodów?". Nie wiedziałam co odpowiedzieć i było mi strasznie głupio, że popełniłam taki błąd. Że tak powiem, nie dałam wyjścia egzaminatorowi, bo moje zachowanie wołało o pomstę do nieba ;) i była przesiadka.
A jak patrzę na to z perspektywy czasu to się cieszę, że tak właśnie wyszło, bo dokupując jazdy u innego instruktora (swoją drogą najlepszego na świecie!:)) przynajmniej nauczyłam się jeździć, bo idąc na pierwszy egzamin nie potrafiłam tego kompletnie. I brawa dla Pana Ł. że tak długo znosił moje zachowanie na placu i w samochodzie;)
Drugi egzamin 25.11.2009- wynik pozytywny :D
Drugie podejście miałam wczoraj późnym wieczorem, byłam chyba ostatnią osobą bo poczekalnia była już pusta.
Tym razem udało się, zdałam i do tej pory nie mogę w to uwierzyć.
Trafił mi się inny egzaminator, ale równie miły. Zaprosił mnie do samochodu nr 9 i miałam pokazać światła mijania i sprawdzić poziom oleju. Następnie „tunel”. Dość długo przygotowywałam się do jazdy by tym razem o niczym nie zapomnieć (chociaż i tak zapomniałam ustawić lusterko wsteczne ale cicho…;P). Miałam problem z zagłówkiem, którego nie umiałam obniżyć i zawołałam egzaminatora, żeby mu o tym powiedzieć. Nie był zachwycony, że zawracam mu głowę, a ja nawet nie bardzo umiałam wyjaśnić o co chodzi:
- no bo tego zagłówka nie da się zniżyć… Bo to tutaj się urwało… znaczy się nie ma tego… tego czegoś.
Spróbował zniżyć na siłę, ale nie wyszło, więc powiedział żebym zostawiła tak jak jest. Odetchnęłam bo bałam się, że na mnie wyskoczy, że przyszłam na egzamin a nawet zagłówka nie umiem ustawić. Przyszła kolej na łuk, który jest chyba najgorszym wspomnieniem z całego egzaminu. Zrobiłam rzecz tak głupkowatą, że chce mi się śmiać na samą myśl. Opuszczam ręczny, zwalniam sprzęgło, ale auto nie chce jechać. W końcu puściłam sprzęgło całkowicie, ale samochód zaczął tylko się lekko toczyć z prędkością żółwia. No to dodaję gazu ale też nic. W połowie tunelu auto staje i nie chce jechać. Panika. Stoję jak głupia, egzaminator daleko w tyle- też stoi;) Myślałam, że już po egzaminie, bo auto nie jedzie, a ja nie wiem co zrobić. Chyba dopiero po minucie spojrzałam na skrzynię biegów, a tam luz. Jak mogłam na to nie wpaść? No i dokończyłam zadanie i oczywiście powtórzyłam je drugi raz - bezbłędnie.
Górka poszła „z górki” i mogłam jechać na miasto.
Ogólnie trasę miałam bardzo prostą, głównie Armii Krajowej, Andersa, okolice Gemini parku, Partyzantów. Szło mi nieźle poza tym drobnym szczegółem, że auto zgasło trzy razy, ale egzaminator nic nie mówił. Raz zahaczyłam o krawężnik i powiedział, że krawężnik to już sobie mogłam darować;) No i widziałam, że miał nogę nad hamulcem gdy wycofywałam auto z parkowania bo byłam blisko innego samochodu i wyglądało to dosyć groźnie, ale na szczęście dałam radę. Potem miałam zawrócić z wykorzystaniem biegu wstecznego, chyba nie do końca zrobiłam to tak jak chciał, bo jak wjechałam na miejsce, z którego chciałam zawrócić, to powiedział „No dobra, niech będzie tutaj” - pewnie miał na myśli co innego, ale zaliczył. I w zasadzie bardzo szybko wracaliśmy do Wordu. Tak szybko, że byłam pewna, że albo nie zdałam przez to ciągłe gaśnięcie auta albo, że jeszcze każe mi gdzieś jechać, dlatego przed wjazdem na plac się zatrzymałam bo pomyślałam, że może tylko mnie tak „wkręca” że tak szybko i jeszcze każe mi zawrócić „na trzy” albo coś. On się dziwnie popatrzył i powiedział że oczywiście, że mam skręcić na plac, bo gdzie ja niby chce jeszcze jechać jak tam już nie ma gdzie. Ja na to że ewentualnie można by jeszcze… i w tym momencie urwałam bo auto mi zgasło czwarty raz (a miałam powiedzieć zawrócić;P). Pomyślałam, że lepiej już się zamknę, bo moja gadka do niczego nie prowadzi a i tak myślałam, że to już był mój „gwóźdź do trumny”.
Ale pan egzaminator był niezwykle łaskawy i wynik mam POZYTYWNY. Nie mogłam w to uwierzyć, bo przez cały egzamin jeździłam jak paranoik;) Więc skoro ja zdałam to zdać może każdy :)
Jakby ktoś trafił na egzaminatorów D.Ł. albo D.K to się cieszyć, bo są w porządku. Ja będę miło wspominać przygodę z bielskim wordem mimo, że stres na tych egzaminach jest nieziemski.