przez Hammer » środa 07 listopada 2012, 03:24
O OSK "Soleil" słów kilka... Wnioski każdy wyciągnie sam.
Wybrany został ze względu na atrakcyjną cenę i dogodną lokalizację. Pan Starszy jest jak najbardziej ok - czasami o czymś zapomni i idzie w zaparte, ale poza tym nie ma się do czego przyczepić. Widać, że dla niego to coś więcej niż praca. Wyjaśni, pogada - o przepisach, o zmianach, o wszystkim co z ruchem drogowym związane. Super. Niestety dalej już tak różowo nie było...
Teoria:
O ile pierwsze zajęcia z teorii z ratownikiem, Mariuszem o ile dobrze pamiętam, były znakomite (prezentacja w PP służyła jedynie jako dodatek dla lepszego zobrazowania omawianych zagadnień, a nie podstawa, natomiast całość była opowiadana w tak przejrzysty, przystępny i ciekawy sposób, że słuchało się tego z prawdziwą przyjemnością no i faktycznie coś z tego zostało w głowie), o tyle wszystkie kolejne tematy z teorii prowadzone przez Jegomościa którego godności nie pamiętam były prawdziwą drogą przez mękę... Wyobrażacie sobie spędzenie trzech godzin sobotniego popołudnia na wsłuchiwanie się w monotonny, irytujący głos lektora omawiający przez cały ten czas... znaki drogowe? Tak moi mili, znaki drogowe - których większość przeciętny zjadacz chleba i tak zna jeszcze przed rozpoczęciem kursu, a których można się nauczyć w domowym zaciszu na pamięć w przeciągu kilkudziesięciu minut. Niestety Pan Prowadzący, zamiast w przysłowiowych żołnierskich słowach streścić o czym mowa wolał namiętnie klikać co kilka sekund w celu odtworzenia kolejnego kilkunastosekundowego nagrania... W ten sam sposób wyglądała reszta godzin, tzn. wykładowca funkcjonował jako ozdoba sali, wlepiający swój znudzony wzrok w szybę, ścianę lub telewizor pomiędzy kolejnymi klikami, od czasu do czasu zadając jedynie formalne pytanie "Czy coś wyjaśnić?". Niestety Pan ów nie był raczej otrzaskany z komputerami i nawet najbardziej błahe problemy skutecznie uniemożliwiały molestowanie płyt CD, co zmuszało Pana do użytkowania aparatu mowy. Zajęcia w trakcie których za prowadzącego nie mówił lektor były ciekawe i nie usypiały, materiał realizowano znacznie płynniej. Dlaczego nie korzystał ze swoich zdolności oratorskich? Nieśmiałość? Lenistwo? Nie mam pojęcia... Koniec końców zmarnowałem kilkadziesiąt godzin, i tak ucząc się wszystkiego od podstaw w domowym zaciszu.
Praktyka:
Pierwszą jazdę odbyłem z Panem Zbigniewem. Rzeczony facet był skrzyżowaniem Niesiołowskiego z Czubówną. Niekontrolowane wybuchy szału przeplatane z usypiającym, jałowym tonem poleceń "na najbliższym skrzyżowaniu skrzyżowaniu..." etc. Pan Zbyszek wyleciał z Soleil (czemu trudno się dziwić - jak powiedział inny instruktor o którym za chwilę "po chłopie to spłynie, ale jak trafi na wrażliwą dziewczynę to kaplica"; tutaj kolejny punkt dla Pana Starszego za szybkie reagowanie na zaistniałą sytuację) kilka dni po tym jak zacząłem jazdy i obecnie straszy gdzie indziej...
Moim instruktorem "prowadzącym", jeżeli można to tak nazwać, był Łukasz - solidny chłopak niewiele starszy ode mnie. Zupełnie inna atmosfera, wszystko wyjaśniane na spokojnie i na bieżąco, przydatne wskazówki - mówiąc krótko nauczył mnie jeździć. Niestety został wyrzucony ze szkoły w dość dziwnych okolicznościach, co z kolei potwierdza przytoczoną w którymś z wcześniejszych postów tezę o "dużej płynności" instruktorów, nie przekładającej się pozytywnie ani na jakość szkolenia, ani na komfort osoby biorącej udział w szkoleniu.
Jest jeszcze Jacek, z którym miałem wątpliwą przyjemność jeździć trzy razy. Ktoś pisał wcześniej przy jego imieniu o "żenadzie". Ja powiem jeszcze dosadniej - to po prostu farsa... Osoby pokroju Jacusia powinny być eliminowane z tego zawodu (i nie tylko z tego...). Teoretycznie jazda powinna trwać dwie godziny. Teoretycznie... Praktycznie jazda zaczynała się z 15 minutowym poślizgiem bo Jacek musiał zjeść jabłko/kolację/śniadanie/zagadał się/miał akurat inne ciekawsze zajęcia. W sumie nic wielkiego - przecież zawsze można po prostu pojeździć kwadrans dłużej, prawda? Oczywiście nie z nim... Zwracanie uwagi puszczał mimo uszu. Ba, mało tego - nie dość, że w żaden sposób nie rekompensował straconego czasu, to jeszcze do bazy wjeżdżało się 15-20 minut wcześniej i to po targowaniu się, bo raz próbował wracać pół godziny przed czasem. Zrozumiałbym, gdybyśmy jeździli w okolicach Starego Fordonu, czy na Piaskach (siedziba znajduje się przy Jagiellońskiej). Sęk w tym, że trasa - zawsze ta sama - wiodła w pobliżu szpitala Jurasza, a jazdy miałem w godzinach 19:00-21:00, czyli przy pustych o tej porze ulicach powrót zajmował z 5 minut.
Robienie prawka rozciągnęło mi się trochę w czasie, więc po sporej przerwie nie obyło się bez wykupienia dodatkowych jazd. Wykupiłem cztery. Jeszcze zanim wyjechaliśmy z placu dowiedziałem się, że to zdecydowanie za mało - absolutne minimum to osiem do dziesięciu, może nawet dwanaście. Pozazdrościć zdolności analitycznych - człowiek z którym wcześniej jechałem jeden raz, dobrych kilka tygodni wcześniej, nie mając możliwości ocenienia poziomu jazdy, jednoznacznie stwierdza, że nic z tego nie będzie. Mało? Po powrocie do ośrodka Jacuś stwierdza, że jednak go zaskoczyłem i w sumie to jutro mam się przygotować do egzaminu. Kwintesencja naciągacza...
Dzień egzaminu był swoistą wisienką na torcie. Już przy Hotelu Słoneczny Młyn Jacek oznajmił, że w zasadzie to pojedziemy tylko na Łuczniczkę, na plac manewrowy, bo on dzień wcześniej widział, że radzę sobie dobrze, a tak to tylko odbiorę papiery i od razu mogę zasuwać do WORD-u. Przyznam szczerze, że w pierwszej chwili nie zrozumiałem o czym do mnie mówi - nie wiedziałem dlaczego mam wykorzystać pół godziny z dwóch godzin za które zapłaciłem... Gdy już przetrawiłem informację - tym razem mocno poirytowany - powiedziałem krótko, że nie widzę sensu w rezygnowaniu z opłaconego czasu, a treningu nigdy za wiele. Reakcja? "Ok, ale jak popełnisz jakiś poważniejszy błąd to oblewasz".
Jak powiadają "chytry dwa razy traci" i coś jest na rzeczy... Czasami warto dołożyć parę złotych i mieć gwarancję, że wszystko będzie miało ręce i nogi. Gdybym raz jeszcze stanął przed podobnym wyborem to nie zaryzykowałbym loterii z instruktorami, katorgi koszmarnie nudnej i bezużytecznej (bo nużącej...) wiedzy z płyty, no i przede wszystkim zmarnowanego czasu.