przez wharton » poniedziałek 12 lipca 2004, 21:53
I stało się...obudziłem się o godzinie 4 am w poniedziałek 12.07.2004.To był dzień mojego egzaminu zarówno praktycznego jak i z teorii na prawo jazdy kategori B.Wstałem i nie mogłem juz zasnąć bo stresory hulały po całym ustroju.Pojechałem z ojcem, o 11.45 am byłem na miejscu.Czekałem aż otworzą salę parterową.Taki koleś łysy,siwy gadał nam rzeczy potrzebne na egzamin do przygotowania, ale rzeczy o których każdy juz dobrze wiedział(dopuszczalne wykroczenia w jeździe po mieście, 18 pytań, 2 błedy dozwolone, etc.).Potem przystąpiliśmy do egzaminu praktycznego po uprzednim odpowiedzeniu na kilka pytań próbnych.Poszło gładko - chyba najprostsze pytania wylosował nam komputer jakie tylko mógł.BANAŁ!!!0 błedów.Nastepnie wyszłem na zewnątrz myśląc, że poczekam sobie z 2 godzinki na "placyk".Jako pierwszy z grupy usłyszałem głos egzaminatora: "***** ****** punto numer jeden zapraszam..."Poszłem wręczyłem dowód i usłyszałem proszę się przygotować.Wsiadłem i wykonałem podstawowe czynności jakie cza wykonać w celu przygotowania się do jazdy na placu.Nie miałem żadnych systemów (punkty, słupki, uje buje dzikie węże).Zrobiłem łuk, cos burknął, że tył źle - nie wiem o co chodziło.Padał deszcz to powiedział, żebym cofał, bo nie będe jeździł 15 razy :) No to do tyłu, tu zatrzymałem się prawie idealnie.-"Dobrze,prosze parkowanie równoległe".Tutaj też o dziwo nie miałem większych kłopotów, a o dziwo, zważywszy na to że ta część egzaminu praktycznego na placu wychodziła mi najgorzej.Nie byłem więc kontent, gdy koleżanka z grupy wylosowała dla nas zestaw gdzie była właśnie "zatoczka".Ale egzamin nadszedł i "zatoczke" wykonałem bez jakiejkolwiek korekty, "na czysto".Następnie pojechaliśmy w dół by po chwili znaleźć sie na wzniesieniu, które wcale nie należy do najbardziej stromych.To bylo małe pivo podjechać po czym egzaminator kazał przygotować sie do jazdy po mieście.Ustawiłem lusterka i włączyłem światła.Pojechali!!!Trzymał mnie tam ok. 20 minut.Generalnie szło mi dobrze wszystkie manewry wychodziły poprawnie, przepisowo.Dojechaliśmy gdzieś tam i się zatrzymałem na parkingu koło chyba hurtowni okien czy jak(nieważne kto dba o szczegóły).Potem już została tylko droga powrotna.Pan egzaminator się trochę denerwował, jak mu zamulałem 30-40 km/h.Wykrzykiwał : "Jedziemy, jedziemy jak mam cię ocenić jak masz 40 na liczniku i dajesz noge na hamulec?!?..."No to ja przygazowałem, czujnie bacząc aby nie przekroczyć tych dozwolonych 50 km/h no i w końcu dojechaliśmy do Zielonogórskiego WORD-u, po czym zaparkowałem "punciaka" w garażu.Usłyszałem "masz zaliczony, chociaż nie powinieneś...".Moje zaskoczenie było ogromne a radośc jeszcze większa.Uścisnąłem mu dłoń po czym ruszyłem w długą zanim sie rozmyśli.
Tak wyglądało u mnie.To by było na tyle nie wdając się w szczegóły...