Jako, iż ja w Skierniewicach będę niedługo już po raz czwarty podchodził do praktyki na B i można by rzec jestem już weteranem, to dopiszę kilka słów od siebie.
I egzamin - 27.11.12Egzamin miałem wyznaczony na godzinę 9:30, wszedłem z 30-minutowym poślizgiem, ale uznałem, że to zrozumiałe. Trafiłem na pana Macieja (już nie pamiętam nazwiska), robiącego wrażenie niesympatycznego, ale postanowiłem się tym nie przejmować. Dostałem ten łuk (w Skierniewicach są trzy), jedyny z białymi liniami, pod samymi garażami, który potem miał się stać moim przekleństwem (ale to za chwilę). Przygotowanie do jazdy ok, więc ruszam, pierwsza próba niezaliczona - najechałem na podstawę pachołka, druga próba udana (lecz podjechałem prawie na styk do ostatniego pachołka), już ucieszony, bo miałem jechać na górkę... wrzuciłem luz, puściłem go z hamulca, już miałem wrzucać jedynkę, ale wtedy... auto się cofnęło (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie na tym łuku początkowa koperta jest nierówna) i wtedy - bum, egzaminator każe mi wysiąść i mówi tak:
- Samochód zawsze po wykonaniu łuku należy ZA-BEZ-PIE-CZYĆ. Potrącił pan pachołek, egzamin zostaje przerwany.
II egzamin - 18.12.12Godzina 9:00, 40-minutowy poślizg. Tym razem wylosowałem pana Marka.W (jeden z najlepszych egzaminatorów, miły i sympatyczny), przygotowanie do jazdy w porządku, łuk bardzo dobrze, górka również bez problemu (chociaż miałem chwilę zawahania, ale ostatecznie się udało), problemy zaczęły się przy wyjeździe z WORDU - w bramie pierwszy raz zgasł mi samochód, od pierwszego egzaminu minął prawie miesiąc, nie zdecydowałem się dokupienie kilku godzin, co okazało się wielkim błędem. Pan Marek wyczuł to natychmiast i próbował rozluźnić atmosferę, ale moja niepewność za kierownicą w połączeniu ze stresem, który nasilił się jeszcze bardziej po zgaśnięciu samochodu zrobił swoje - na pierwszym skrzyżowaniu (tym po remoncie) auto zgasło mi po raz drugi, po czym zaraz egzamin został zakończony - przy przejeżdżaniu przez ów skrzyżowanie najechałem na linię podwójną ciągłą.
- Przykro mi to mówić, ale dzisiaj nic z tego nie będzie. Samochód panu gaśnie na skrzyżowaniu, ludzie czekają, a pan jeszcze potem najeżdża na linię podwójną ciągłą.
III egzamin - 12.01.20138:30 i tym razem wszedłem punktualnie, co do minuty. Dzień był zimowy, większość dróg była jeszcze nieodśnieżona po całonocnych opadach śniegu, więc widząc, że pogoda mi sprzyja, byłem dobrej myśli, w dodatku cały czas powtarzałem sobie, że tym razem musi się udać. Moim trzecim egzaminatorem była tym razem pani, niestety nie zapamiętałem ani imienia, ani nazwiska, ale to teraz nieistotne (niesympatyczna blondynka, po trzydziestce, gdy po wyczytaniu mego nazwiska wyszedłem przez Bramę Piekieł i powiedziałem dzień dobry nawet nie raczyła odpowiedzieć). Po początkowych formalnościach musiałem kilka minut posiedzieć w samochodzie, bowiem awarii uległ monitoring rejestrujący przebieg egzaminu. Przygotowanie ok, to jedziemy łuk (tak, ten sam nieszczęsny co za pierwszym razem). Cofam i w pewnym momencie orientuję się, że jestem za blisko pachołka z prawej strony. Ogarnęła mnie panika, zamiast na spokojnie się zatrzymać i wykorzystać drugie podejście zacząłem machać kierownicą we wszystkie strony, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób - przejechałem linię lewym tylnym kołem.
- (Klepanie w dach) Proszę się zatrzymać. Wyjechał pan za linię, co skutkuje przerwaniem egzaminu.
Zatem krótko podsumowując:
I egzamin - negatywny - łuk (pachołek)
II egzamin - negatywny- miasto (skrzyżowanie, linia podwójna ciągła)
III egzamin - negatywny - łuk (linia) Obecnie czekam na egzamin numer IV, tym razem zamierzam podejść do niego na pełnym luzie, bez żadnego stresu, jako iż mam już spore doświadczenie
. Być może wypróbuję też patent z batonem przed egzaminem, bo z przeczytanych opinii wnioskuję, że w większości przypadków jest bardzo pomocny
. A do tych, którzy podchodzą do egzaminu po raz 5 i więcej mam już co prawda starą i oklepaną, ale nie tracącą na ważności radę, którą powtarzał mi mój instruktor -
w żadnym wypadku nie wolno się poddawać!