przez Underdog » czwartek 24 czerwca 2010, 17:09
Witam wszystkich ciągle walczących i przed którymi ciągle ta wątpliwie przyjemna przygoda. Oto moja dzisiejsza historia....
(wszystko mam jeszcze żywo przed oczami, więc opiszę jak najskrupulatniej pamiętam)
Końcówka czerwca, wczesny poranek, zbieramy się pod salą na test teoretyczny. Już pojawiają się pierwsze nerwy, łazienka (która ponoć niegdyś była płatna- pewnie najbardziej dochodowa część tej placówki zaraz po wpływach za poprawki), ciągle oblegana (mydła oczywiście brak, więc każdy wrzątkiem dezynfekuje dłonie po wyjściu z kabiny).
Po kilku minutach opóźnienia wchodzimy do sali i po pokazaniu dowodów identyfikacyjnych zasiadamy do komputerów. Atmosfera w porządku, przyjemnie chłodne pomieszczenie. Po upewnieniu się, że wszyscy są zostają nam wytłuczone zasady użytkowania komputera i przycisków w sposób przeznaczony dla opóźnionych w rozwoju - co jest absolutnie w sytuacji tak wielkiego stresu dla co niektórych, że pewnie ciężko im zebrać myśli. Robimy wszyscy kilka przykładów, coby wszystko już było jasne jak słońce i przystępujemy do testu (25 min to czas, gdy nawet w największym stresie można wykonać conajmniej dwa pełne testy) . Ja się w ogóle nie spieszyłam i dopiero po 10 minutach wciskam przycisk "zakończ", żeby dowiedzieć się że wsjo w parjadkje i mogę sobie już wyjść z sali i czekać na egzaminatora, który wyczyta moje nazwisko z listy za jakiś czas. oczywiście są tacy, którzy kończą po 3 minutach jak na wyścigach, co na pewno niektórych dodatkowo stresuje i pośpiesza- ale moja rada- take your time, no need to rush things. Z czasu nikt nie rozlicza a fajnie przejśc wszystko na 100 % coby się pozytywnie nastroić. Ja miałam numer 13, co mnie chwilowo zastanowiło, ale ta 13 była wyjątkowo szczęśliwa.
Wychodzę z sali- idę na korytarz połazić bez sensu w kółko, kilka razy wyjrzeć na zewnątrz, żeby spojrzeć w górę czy to szukając pomocy z niebios czy z niepokojem obserwować zbierające się ciemne chmury.
Po jakimś czasie pojawia się pan w średnim wieku w dość rzucającej się w oczy, letniej zielonej koszuli (którą staram się interpretować jako: dziś jestem na TAK), ale wyraz twarzy pana trudny jest do odgadnięcia. Później okaże się, że to pan którego określiliśmy jako "służbista"- konkretny, nie ma z nim dyskutowania, dość oschły w kontakcie, ma się wrażenie, że dość apodyktyczny- nie znosi sprzeciwu.
Pierwsza z czterech osób jedzie z nim na plac. On prowadzi, podjeżdża do wybranego pasa. Ja oczekuję na ławce z pozostałymi, chwilę obserwujemy zmagania tej pierwszej, ale wydaje się dobrze sobie radzić więc wyjeżdżają na miasto a my zaczynamy odliczać czas do ich powrotu. Korzystam z wolnej chwili- i faktu, że będę ostatnia i idę na kawę do bufetu. Pani bufetowa uśmiecha się wyrozumiale zaparzając kiepską (jak się za chwilę okaże)kawę z puszki bez zamknięcia więc już z tego można wnieść, że nie ma się co spodziewam smakowych uniesień- tym bardziej za 3 złote).
Long story short, dwie osoby przede mną zdały, trzecia na mieście oblała no i przyszła moja kolej.
Chociaż pan egzaminator wydawał się jak wspomniałam oschły w kontakcie i nawet łapał mnie za słówka (które więzły w gardle i towarzyszyło temu drżenie nóg), starałam się być rezolutna i sprawiać wrażenie pewnej siebie szybko jednak pojmując że ten pan ma styl nieco wojskowy, który nie znosi pyszałkowatości, cwaniactwa ale bezwzględny posłuch, uszy po sobie i postawy potulnej i przytakującej.
Trzeba jednak przyznać (po ochłonięciu), że pod tą skorupą oschłości krył się przyjazny w gruncie rzeczy człowiek, który solidnie i surowo ale i uczciwie traktował swą rolę. Bo kiedy ustawiał lusterka, stanął z tłu, co odebrałam, jako sytuacja pomocna, coby dobrze widzieć tył i co ma widac za nim. Po wylosowaniu klaksonu (hehe) i tylnego światła przeciwmgielnego, znów mała pwadka, gdy pokazałam dwa światła a było jedno tylko- od strony kierowcy. Więc znów mały docinek ale po skorygowaniu się uznał odpowiedź. Potem przyszykowałam się do jazdy, i wyjechałam w łuk. No i tu chwila zgrozy, bo zatrzymując się przed pachołkiem coś, co w znanym mi aucie, na którym ćwiczyłam byłoby łagodnym hamowaniem, tu okazało się tak wrażliwe, że aż szarpnęło.No ale wydawało się, że wszystko powinno być ok, kiedy on kazał zaciągnąć ręczny, wyłączyć stacyjkę i wysiąść. Wtedy pomyślałam- no to po ptokach- ale byłam zaskoczona, bo nie miałam pojęcia co może być nie tak. Okazało się, że stanęłam tuż za wyznaczoną linią parkingu i zdawać by się mogło, że się nie zmieściłam cała. Trochę mnie to rozstroiło na chwilę, ale powiedział, że mam wsiadać z powrotem i dokończyć manewr. Udało się jak należy. Potem wjazd na mostek- też dobrze no i wyjechaliśmy na miasto. Tu muszę nadmienić, że deklarowałam, że wyjazd na miasto będzie dla mnie już jakimś sukcesem, jako, że czułam się ciągle niepewnie za kółkiem i wszystko mogło się zdarzyć. Byłam po 40 h jazd a to był mój pierwszy egzamin.
Przebieg jazdy wyglądał tak: na rondo Sybiraków, jazda w lewo, tam w dół do ronda Solidarności (którego bałam się jak diabli). Już na tym odcinku pomiędzy dwoma wspomnianymi rondami zwrócił mi uwagę dość gwałtownie, że jadę jakby nie swoim pasem- mam się trzymać bliżej prawej krawędzi. Ja znów zaskoczona- bo kontrolowałam tę odległość w lusterku- nie najeżdżałam na linię, miałam dosyć miejsca w moim odczuciu co zwerbalizowała, żeby się obronić, ale on dał mi wyraźnie do zrozumienia, że mam go słuchać i postępować według instrukcji, Co zrobiłam i od tamtego momentu byłam grzeczną, uległą dziewczynką za kółkiem.
Do ronda solidarności był spory korek, więc wlekłam się za wszystkimi na lewym pasie, żeby móc wg życzenia skręcić w lewo. Tuż przed pasami światło się zmieniło na pomarańczowe, więc ponieważ jechałam wolno, to znów nami szarpnęło. Przeprosiłam go, a on na to, że nie muszę go przepraszam, ale mam pamiętać że za mną też jadą samochody i takie gwałtowne hamowanie, dla nich może być niebezpieczne. (To wszystko te pieprzone delikatne hamulce- to jest tak, że człowiek przyzwyczaja się do samochodu na którym ćwiczy a potem musi błyskawicznie przystosować się do nowych regulacji pedałów).Zatrzymałam się przed torami, bo miejsca za nimi nie było już dla mnie, potem ruszyłam, chyba nie do końca tak ładnie swoim pasem, bo mi zwrócił znów uwagę, że takie ładnie wymalowane pasy a ja jakoś tak nie do końca swoim jechałam. Za pasami i ciągłą linią, zjechałam na prawy i kazał mi jechać w prawo na następnym rondzie. Po skręcie przepuściłam pieszego, który wszedł na pasy, zatrzymałam się i czekałam aż dojdzie do końca pasów (mając w pamięci przestrogi instruktora)i pojechaliśmy dalej. Kazał mi skręcić w lewo na następnym skrzyżowaniu, więc wjechałam na lewy pas na którym są tory tramwajowe i za światłami, przepuściwszy najpierw tych z naprzeciwka skręciłam w wąską jednokierunkową, ostrożnie żeby zmieścić się w przerywanej. Potem po znaku stop- skręt w prawo i po dojechaniu do skrzyżowania w prawo tak jak wiedzie droga z pierwszeństwem i zaraz potem w lewo. Tam trzeba pamiętać i uważać na potencjalnych pieszych i że jest pod górkę, więc ręczny zaciągnąć. Za pasami się zatrzymałam, żeby ustąpić pierwszeństwo,zaciągnęłam ręczny i po upewnieniu się, że droga wolna, skręt w lewo. Zaraz po chwili znów skręt w lewo, tu mnie ponaglił, że na co czekam, czemu nie jedziemy (bo miałam pierwszeństwo jeśli z naprzeciwka wolna) no to ruszyłam. Ulica koło targowiska, skręt w pierwszą ulicę w prawo- jednokierunkową, tam rozwidlenie dróg i skręt w wąską jednokierunkową w lewo i tam miałam zaparkować na płatnym po lewej, ale b=nie było miejsca ( na szczęście- bo ciasno tam było jak diabli), więc jedziemy w prawo wzdłuż remontowanego bulwaru i zjazd na lewy pas, żeby skręcić pod wiaduktem w lewo, tam na rondzie ofiar katynia w lewo, więc trzymałam sie tego pasa i pod kościół Chrystusa Króla, czylin na światłach w prawo i na parking w lewo. Parkowanie prostopadłe przy innym samochodzie , i wyjazd z parkingu. Dojazd do tych samych świateł, na światłach prosto w kierunku placu manewrowego na Zakanalu, tam zgodnie z drogą z pierwszeństwem skręt w prawo (pamiętamy o 40 km/h- ograniczenie)i rozpędzamy sie stopniowo po wyjściu z zakrętu, żeby włączyć się do ruchu wjeżdżając na most lubuski. Tam hulaj dusza do 70 km/h na 5 biegu i zwalniamy przy dojeździe do skrzyżowania zgodnie z ograniczeniem do 50km/h. On każe jechać w prawo na skrzyżowaniu, ja posłusznie zjeżdżam w lewo- więc uniesionym głosem mówi, że to już kolejny raz mnie upomina, że prawa jest w przeciwnej strony (rzeczywiście gdzieś też się machnęłam w kierunkach, ale już nie potrafię sobie przypomnieć na którym fragmencie to było). No ale udaje mi się zjechać poprawnie przed ciągłymi liniami i jadę na Warszawską. Tam aż do małego mostku, gdzie każe za drugimi pasami zrobić zawrót i po chwili pod górkę w stronę ośrodka. Mam trójkę więc (tu znów przypomnienie może i z przekąsem powiedziane ale pomocne), czy na pewno mam dobry bieg, więc przytomnie zmieniam na dwójkę i na niej wjeżdżamy pod górkę. Tuż przed ośrodkiem już prawie na szczycie wzniesienia znajduje się małe skrzyżowanie- tam mam wjechać w prawo (zero znaków przy drodze), i po chwili jest kolejne małe krzyżowanie dróg (równorzędne bo bez znaków)więc trzeba ostrożnie żeby w razie czego przepuścić tych z prawej. I miałam zaparkować przy samochodzie na ukos i potem na trzy wyjechać. Tu znów mała gafa bo z dwójki ruszyłam i pytał czy ja tak lubię? (kąśliwa uwaga). Wyjechałam i kazał jechac pod ośrodek, ale jako ostatnia miałam zaparkować na placu - czyli znów pamiętamy o tych dwóch małych skrzyżowaniach równorzędnych po drodze i zaparkować między samochodami egzaminacyjnymi na ukos. Udało się. Wyłączyłam silnik. Nadal nie wiem co z tego wyjdzie. Liczyłam się z tym, że powie, że za dużo błędów i nie zdany. Powiedział znów kąśliwie, że mam problem z trzymaniem się prawej krawędzi jakbym nie czuła gabarytów samochodu- i cały czas mówił do mnie po nazwisku. "To jak, pani Kos, czuje czy nie czuje pani gabarytów samochodu?"- ja na to prawie szeptem bo mnie ten stres tak gardło zacisnął,coś tam wymamrotałam bez konkretnej odpowiedzi i mówię, Zresztą i tak już nie słuchał uważnie bo powiedział od niechcenia:" U mnie to jest dziś pozytywny". No i ja tą samą nieśmiałą, cichą postawą podziękowałam i prawie wyczołgałam się z auta na wacianych nogach trzymając w dłoniach My Precious z pieczęcią i witając kompanów siedzących na ławce słowami: cuda się zdarzają:)