przez endrju771 » niedziela 06 grudnia 2009, 17:42
Już 2 razy nie zdałem, jutro mam trzeci i ostatni w Białym. Jak znowu nie wyjdzie, to jadę do Łomży.
1 raz, łączony z teorią, 20.11.09. Teoria oczywiście 0. Słoneczko świeci, koleżanka też zdawała, więc miałem z kim pogadać. No i sobie żartowaliśmy, kilka razy korytarzem przechodził bardzo gruby gość, który w drzwi wchodził bokiem. Jakoś raz się zaśmiałem, od tamtej pory jak mnie widział, to patrzył, jakby chciał mnie zabić. Żartem powiedziałem do koleżanki, że jak na niego trafię, to mogę iść do kasy po następny egzamin. No i co... trafiłem. Przygotowanie do jazdy, gość patrzy się sobie w buty, a po dwóch zapytaniach, czy jestem gotowy oznajmił, że wynik negatywny. Otóż przyczepił się, że nie ruszyłem nawet fotela, oraz że nie zapaliłem świateł. Instruktor uczył mnie, żeby światła na łuku wyłączyć. Egzaminator powiedział mi tylko, że on jest egzaminatorem, on ustala zasady i jego gówno obchodzi czego kto mnie uczył. Co do fotela, gość ogromny odsunął sobie fotel na max, ja mam skromne 170cm wzrostu, więc podsunąłem go sobie prawie że do początku.
Podejście nr 2. 24.11, godz 15.00. Na plac zostałem wywołany już o 15.05, co mnie bardzo zaskoczyło. Przygotowanie, łuk, górka, wszystko ok. Gość dość mało rozmowny, chciałem go zaczepić na fikcyjną gadkę o tym, że chciałbym zrobić prawko na C, potem C+E, przewóz rzeczy, bo chcę zostać kierowcą tira, taka bajka wymyślona na szybko, nie zrobiło to na nim wrażenia, odpowiedział mi tylko "wyjeżdżamy w prawo". Od razu kazał parkować, ale nie zauważyłem miejsca, na co odparł, że zaparkujemy dalej. Potem od razu kazał mi zawrócić gdzieś w bramie, no i pojechaliśmy w kierunku Mickiewicza. Dalej kazał mi skręcić w lewo na światłach, wjechałem na Zwierzyniecką, dalej na 11 listopada, na rondzie w lewo. Tu gość próbował mnie uwalić i to na max. Noga u niego na hamulcu, ja stoję i czekam kiedy by tu można ruszyć. Podjeżdżałem z 5 razy i stałem ok. 2 minut, ruszyłem dopiero jak było zupełnie pusto. Przy wyjeździe przepuściłem babkę, jedziemy dalej. Skłodowskiej cały czas prosto, na przystanku przy Hortexie puściłem autobus, wtedy w ostatniej chwili kazał mi zjechać w prawo. Wiedziałem, że tam będzie albo po lewej skośne, albo po prawej koperta (ul. Akademicka). No i stało się, "proszę tu po prawej tyłem między te dwa". Samochód to było totalne dno, pedały chodziły jakby były na nich jakieś odważniki. Kopertę zawsze robiłem na półsprzęgle, tą się nie dało, bo ledwo co odbijał pedał. Dodałem gazu i sru na krawężnik... drugi raz było prawie dobrze, ale też krzywo. Zadowolony z siebie i z westchnieniem powiedział "no panie kierowco doskonały, negatywny!". Potem zaczął wypisywać arkusz, wszystkie zadania zrobione z wyjątkiem zawracania na skrzyżowaniu, oraz mówić, że jestem bardzo dobrym kierowcą, pewnie jadę, nie stresuję się, przyrządów w pojeździe używam w stosownych momentach, jazda jest płynna i dynamiczna i dziwi się, że poległem na tak prostym manewrze. Powiedział, że kierowca z takimi umiejętnościami jak ja powinien jedną ręką wjeżdżać między dwa samochody. Wysiadłem z samochodu i poszedłem na autobus.
Czy już dla świętego spokoju na tej Akademickiej nie mógł mi kazać zaparkować skośnie po lewej? Skoro naprawdę w jego oczach byłem takim znakomitym kierowcą, to czy nie mógł dopuścić mnie na drogi... porażka.