16 stycznia 2009, godzina 8:30 stawiam się na egzamin. Po około 40min. oczekiwania słyszę z głośników moje nazwisko. Zostaje mi przydzielony samochód Toyota Yaris ale za żadne skarby świata nie jestem w stanie przypomnieć sobie numeru bocznego. Egzaminatorem jest młody sympatyczny człowiek, który wita mnie z uśmiechem, jasno i klarownie tłumacząc jak będzie przebiegał egzamin. Pierwszy etap no to wiadomo, tu płyn taki tam śmaki, tu to a tam tamto, światełka i "fajerwerki", poszło bez problemu. Po zakończonym pierwszym etapie pada pytanie czy chcę sam wjechać w rękaw czy ma to zrobić egzaminator, decyduję że wjadę sam. Pierwsze dwa stanowiska są już zajęte więc przypada mi następne wolne.
Mimo nocnych opadów śniegu placyk jest ładnie odśnieżony i wszystkie linie boczne wraz z kopertami ładnie widoczne tak więc nie przysporzyło mi to zadanych kłopotów. Następnie górka... lekkie wzniesienie a nie górka no i jazda na miasto.
Przyznam, że etap jazdy miejskiej zestresował mnie najbardziej co odczułem na sobie wyraźnie. Głownie potęgował stres fakt iż właśnie w tym czasie zza chmur przedarło się słońce, które skutecznie redukowało do zera widoczność znaków poziomych wymalowanych na mokrej wtedy jezdni. W takiej sytuacji można się władować w linie ciągłe rozdzielające pasy ruchu czy umieszczone przy znaku STOP. Całe szczęście mimo presji egzaminu czujność mnie nie zawiodła. Pan egzaminator wydawał odpowiednio wcześnie polecenia co pozwoliło na spokojnie dostosować się do oczekiwanej sytuacji i od samego początku do samego końca sprawiał wrażenie człowieka rzeczowego, podchodzącego do swojej pracy profesjonalnie a nie na zasadzie "ja mam władzę i zrobię co zechcę".
Pokręciliśmy się w okolicach ulic Pomorska, Rewolucji 1905, POW, Narutowicza, Franciszkańska głownie z naciskiem na zmiany z jednokierunkowej w dwukierunkową. Wcześniej zawracanie z wykorzystaniem infrastruktury na Telefonicznej, parkowanie na Chłodnej przy Źródłowej i dalej wcześniej wymienione okolice. Trochę mną pokręcił ale nie było tragicznie.
Gdy już zorientowałem, że jesteśmy w drodze powrotnej do ośrodka włączyła mi się myśląca, zdałem.... nie zdałem... zdałem.... czy nie. Strasznie rozpraszająca myśl i uważajcie na to w czasie egzaminu bo można władować się na jakaś minę.
Finalnie wjeżdżamy na teren ośrodka, parkuje na stanowiskach przy placu manewrowym, ciśnienie mam kosmiczne a pan egzaminator rozpoczyna mowę końcową w której pada magiczne "egzamin zaliczony pozytywnie"
Które podejście do egzaminu? Mogę powiedzieć, że pierwsze. Dlaczego w ten sposób mówię? Opisałem obszernie w tym wątku
http://www.prawojazdy.com.pl/forum/viewtopic.php?t=16041
Pozdrawiam i życzę wszystkim zdającym tej odrobiny szczęścia przy losowaniu egzaminatora. Nie taki diabeł straszny jak go malują :)
*****
miszutka_geo2 napisał(a):Witam
Należy zachować ostrożność jadąc w stronę Dworca fabrycznego ulicą węglową, trzeba tam koniecznie skręcić w knychalskiego gdyż za knychalskiego na węglowej jest zakaz wjazdu.
Fakt, jest tam pułapka głównie polegająca na tym, że nie ma wcześniej nakazu skrętu w prawo. Znak zakazu wjazdu jest umieszczony troszkę głębiej za skrzyżowaniem, nie tuż przy krawędzi a pod nim biała tabliczka NIE DOTYCZY.... cholera wie czego bo przecież nie odczytasz jak się nie zbliżysz na 5-6 metrów.
Mój instruktor ostrzegał mnie przed tym skrzyżowaniem, ponoć ostatnimi czasy lubią tam jeździć podczas egzaminu