przez Tuja » piątek 22 stycznia 2010, 16:32
Pierwsze dwa egzaminy oblałam... z własnej winy. Obaj egzaminatorzy spędzili ze mną nie więcej niż dziesięć minut i choć byli bardzo mili, nie udało mi się zaliczyć placu. Za pierwszym razem (14 października 2009 r.) najechałam tyłem samochodu na pachołek, za drugim(12.01.2010r.), nie zmieściłam się w kopercie, a przy następnej próbie zgasł mi samochód.
Wracałam do domu z poczuciem, że nigdy nie zostanę kierowcą, a każdy kolejny egzamin będzie utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Jechałam autobusem, powtarzając w myślach, że jestem skończoną idiotką i gdyby nie mój narzeczony, to zrezygnowałabym z następnej próby.
WORD odwiedzałam przez następne dni kilka razy, modląc się o wolny termin na przyszły tydzień. Udało mi się zapisać na 19 stycznia, na godzinę 17.00. Zdążyłam przyjrzeć się, słabo oświetlonemu, placowi i usłyszeć swoje nazwisko w megafonie, gdy musiałam ruszać pod żółtą wiatę. Stres sięgał zenitu, pomimo że nafaszerowałam się środkami uspokajającymi, które rzekomo pomagają zapomnieć. Mnie nie pomogły.
Podszedł do mnie pan Krzysztof - przywitał się i wytłumaczył (raz kolejny) zasady egzaminu. Sprawiał wrażenie zdystansowanego i żadne miłe gesty nie zmieniły jego stosunku do mnie. Powiedział, żebym wylosowała dwie karteczki. W udziale przypadł mi klakson i światła pozycyjne - pokazałam, zaliczone. Następnie kazał przygotować się do jazdy i ruszyć, gdy będę zdecydowana. Ruszyłam. Zatrzymałam się w kopercie, on kiwnął głową i ruchem ręki wskazał dalszy tor jazdy. Wystartowałam, by wkrótce przekonać się, że wjechałam na linię i muszę powtarzać manewr. Myślę sobie - no to pięknie, kolejny raz wywalę się na znienawidzonym łuku. Tym razem udało mi się jednak pokonać stres i pojechaliśmy na górkę. Po wykonaniu zadania miałam powtórnie przygotować się do jazdy, by wyjechać w miasto. Sprawdziłam pasy, światła, zrzuciłam bieg ręczny i zatrzymałam się w wyznaczonym miejscu, tuż za znakiem STOP. Zapytałam uprzejmie, gdzie mam jechać, by nie wykonywać polecenia wbrew instrukcjom egzaminatora. Usłyszałam: w prawo! przecież wyjeżdżamy w miasto! Gdyby miała Pani jechać inaczej, powiedziałbym! Myślę sobie - trafił mi się wesołek i czekałam, kiedy przerwie mój egzamin.
Z WORU wyjechaliśmy:
w lewo - ulica Czesława Klimasa
w lewo - ulica Międzyleska
prosto - ulica Gazowa
w lewo - ulica Karwińska (jedno z trudniejszych skrzyżowań we Wrocławiu)
prosto - miałam rozpędzić się do 50 km/h i zatrzymać na pasie do lewoskrętu (sygnalizacja świetlna)
w lewo - ulica Krakowska
w prawo - ulica Armii Krajowej
w prawo - ulica Piękna (sygnalizacja świetlna, ze strzałką warunkową)
w prawo - ulica Nyska - zawracanie z wykorzystaniem biegu wstecznego, wyjazd w prawo i w lewo
w prawo - ulica Otmuchowska, skręt w prawo i parkowanie prostopadłe w prawo na parkingu przy supermarkecie ELEA. Po lewej stronie nie było innego samochodu, więc nie bałam się powtarzania manewru. Wyjazd w prawo do sygnalizacji świetlnej przy ulicy Jesionowej
w prawo - ulica Kamienna
w lewo - ulica św. Jerzego (wjazd do strefy)
w lewo i w prawo do znaku STOP przy wyjeździe ze strefy (ul. Wapienna)
prosto - ulica Gajowa
w prawo - wjazd do strefy (manewry do wykonania: skręt w prawo, w lewo, zawracanie, prosto, w lewo, w lewo, w prawo, zawracanie)
wyjazd ze strefy - ulica Wesoła
prosto przez sygnalizację świetlną, przejazd obok Aqua Parku, znak nakazujący skręt w prawo, wyjazd (ulica Ślężna)
w prawo - ulica Sieradzka
w prawo - ulica Borowska
w lewo - ulica Kamienna
w lewo - powrót na Ziębicką i w prawo, a następnie w lewo - WORD
Pan Krzysztof polecił mi zaparkować obok wyznaczonego samochodu i zapytał, jakie manewry wykonywaliśmy, więc mówię, że parkowanie prostopadłe, zawracanie na trzy... W odpowiedzi słyszę: jakie zawracanie na trzy! Popatrzył na mnie i powiedział: No! Niestety nie... spotkamy się już więcej. Zapytałam czy mogę go uściskać, odpowiedział, że tak, ale że to wszystko się nagrywa. Odpowiedziałam, że nie szkodzi, i że jestem najszczęśliwsza osobą na świecie. Dodał tylko, że sama to sobie wyjeździłam i świetnie radzę sobie na mieście.
Karta wypełniona samymi pozytywami, tylko plac pozostawił niesmak - obym już nigdy więcej nie musiała go przechodzić!
Pomimo zimowych warunków jeździłam z prędkością wskazaną przez znaki (50 km/h, 40 km/h i 30 km/ h w strefie)
Egzaminator nie był zbyt wylewny, pomimo to próbowałam z nim rozmawiać, co pozwoliło mi się nieco odstresować. Nie wydaje mi się jednak, by jechał ze mną z przekonaniem, że musi mnie oblać. Zdarzyło mi się raz ostro hamować, ubzdurało mi się bowiem, że zielona strzałka oznacza wolny przejazd - pan Krzysztof odpowiedział tylko, że myślał, że nie zdążę i kazał jechać dalej.
Krzyczał na mnie za to przy wyjazdach ze skrzyżowań. Było już ciemno i nie potrafiłam z precyzją ocenić odległości nadjeżdżających pojazdów, dlatego zastanawiałam się chwilkę zanim ruszyłam. On natomiast wciąż mnie pośpieszał i mówił, bym nie blokowała skrzyżowań. Tłumaczenia nie pomogły...
Zdającym polecam (choć to tylko w teorii się sprawdza), by nie stresowali się za bardzo. Mnie te nerwy odbierały rozum, szczególnie na placu. Warto pomyśleć, że to "tylko" egzamin i cieszyć się z przyjemności, jaką osiąga się jeżdżąc. Nie warto też wybiegać w przyszłość i myśleć, jak zachowacie się w mieście (te słowa kieruje szczególnie do tych, którzy mają kłopoty z przejściem placu). A! I nie stójcie ze wszystkimi pod wiatą - Ci ludzie naprawdę sami się napędzają, a zwłaszcza zdający niepewni swoich umiejętności.
Egzaminatorzy natomiast to w większości całkiem przyjaźni ludzie, a i czasy się zmieniły, dlatego nie przerywają egzaminu z byle powodu. Uszy do góry, czekolada w dłoń i koniecznie mp4 z ulubioną muzyką - pomaga :)