Witam

Podczytywałam to forum od momentu rozpoczęcia kursu (kwiecień)...i nareszcie nadszedł dzień w którym i ja mogę napisać :ZDAŁAM

Pierwszy termin : Połowa lipca.Teoria wykuta na blachę...ale -o dziwo-wielkie nerwy.Później pierwsze starcie z mitycznym egzaminem praktycznym

W poczekalni poziom stresu sięgał zenitu. Doszła do mnie pewna pani w średnim wieku i zaczęła nawijać jaka jest zestresowana...Był to istny słowotok i nie sprzyjał on skupieniu...
Egzaminator bardzo miły i kulturalny...starszy siwy pan, J.K. Po sprawdzeniu świateł "Stop" i poziomu płynu hamulcowego przejazd na łuk.Przygotowanie do jazdy i starrrrt....Do przodu ok, za to przy cofaniu skasowałam prawy słupek. Nie mam pojęcia jak to zrobiłam gdyż łuk zawsze był dla mnie prostą sprawą (mimo iż "po łuku"

)
Cóż, zła byłam na siebie ale przyjęłam porażkę z godnością. Moja wina. Egzaminator do końca był bardzo miły, chwilę porozmawialiśmy a następnie odczekałam swoje w kolejce do zapisu na kolejny termin...
Drugi termin: Początek sierpnia. Kilka godzin po egzaminie miałam lecieć do Francji, więc moje myśli były całkiem gdzie indziej i szczerze powiedziawszy był mi on zupełnie "nie na rękę" bo miałam masę rzeczy do zrobienia i zamiast skupić się na jeździe wciąż kalkulowałam czego nie spakowałam i co jeszcze muszę załatwić... W poczekalni spotkałam...tą samą panią gadułę co poprzednio...Na wstępie oznajmiła mi że "ostatnio to się nie denerwowała ale dzisiaj..." (po tych słowach wiedziałam że nie będzie lekko...)
Egzaminator w porządku. Młody człowiek, podejrzewam że byliśmy w tym samym wieku. Do sprawdzenia to samo co poprzenio. Przygotowanie do jazdy (dyskretna podpowiedź "Czy nie zapomniała pani o czymś?" Myślałam że chodzi o sprawdzenie czy są warunki do jazdy, więc grzecznie odwróciłam się w prawo i w lewo...ale nie...gdyż chodziło o światła...wstyd

)Tym razem łuk idealnie, na wzniesieniu autko zgasło ("Nooo to mamy pierwszy błąd") ale za drugim razem już bez problemów. Wyjazd na miasto - przy wyjeździe z WORDu zapomniałam o kierunkowskazie. Następnie prosto przez skrzyżowanie - w stronę cytadeli. Parkowanie pod mostem - niewykonane - najzwyczajniej w świecie nie widziałam miejsca - zasłonił mi je Van. "Jedziemy dalej, powtórzymy". Zawracanie z użyciem biegu wstecznego na jakiejś wąskiej uliczce, jednej z równoległych do Libelta. I tu chwila nieuwagi. Na moim pasie zaparkowane było auto a człowiek jadący z naprzeciwka chciał mnie przepuścić. Gdy to zauważyłam, cała szczęśliwa ruszyłam i....hamulec. Czarujący uśmiech egzaminatora :"Dlaczego chce pani urwać lusterko zaparkowanego samochodu?" I rzeczywiście...kawałek dalej i skasowałabym jedno z luster....Następnie stwierdził że miałam pecha bo auto było zaparkowane na zakazie i "zwyczajnie nie powinno go tam być"...Powinno czy nie powinno, ewidentnie moja wina. Powrót do WORDu w przyjacielskiej atmosferze, trochę porozmawialiśmy i...kolejny raz wystałam swoje w karnej kolejce do ponownego zapisu.
Trzeci termin : DZISIAJ. Dopiero co wróciłam z wyjazdu na który szykowałam się w dniu poprzedniego egzaminu...Od tego czasu nie siedziałam za kierownicą...Generalnie byłam nastawiona na porażkę i myślałam czy nie zdezerterować. W końcu jednak poszłam. Zero optymizmu, siedziałam w poczekalni i rozmyślałam co powiem rodzinie i znajomym po kolejnej porażce. Omówienie zasad egzaminu w sali nr.3. Wieeelki plus dla tego egzaminatora, gdyż starał się rozładować atmosferę - zresztą skutecznie. Przejście do poczekalni. Pierwszy egzaminator - wyglądał przemiło. Wyczytał kogoś innego. Kolejny - z wyglądu również przesympatyczny - znów nie po mnie...Następny egzaminator - starszy pan - na pierwszy rzut oka wyglądał jak "przykro mi,wynik negatywny"...pomyślałam "Błagam niech to nie będzie ten"...To był ten.

Najpierw źle podał moje imie,przy odczycie do komputera.. gdy subtelnie zwróciłam mu uwagę, z niedowierzaniem obracał mój dowód i patrzył dość podejrzliwie <???>. Do sprawdzenia sygnał dźwiękowy i światło przeciwmgielne tylne. "Jest pani pewna że świeci? Ale na pewno?"Łuk bez problemu, na wzniesieniu znów ta sama historia - pierwszy raz autko zgasło, kolejny raz było ok. I tu zaczęła się "jazda". Kazał mi jechać pomiędzy ciężarówkami do szlabanu, był to dziwny slalom i szczerze powiedziawszy przez chwilę byłam zdezorientowana. Ale nic to. Powiedziałam grzecznie "dobrze" na co Pan "Dobrze, dobrze? Pani się tylko wydaje że jest dobrze. Wcale nie jest dobrze". Pomyślałam "ok, nie będzie łatwo ale co tam..."Przy wyjeździe z WORDu chciałam przepuścić pieszych, na co Pan niecierpliwym tonem kazał jechać, jechać, nie zatrzymywać się. Na pierwszym skrzyżowaniu w prawo, na Rondzie Solidarności zawracanie. Potem małymi uliczkami na Winogradach. Przy jednym ze skrętów nie zredukowałam odpowiednio wcześniej biegu, co zostało odpowiednio skwitowane "Pani nie ma umiejętności, pani nie zna podstaw obsługi samochodu". Kolejna "wpadka" - i tu przyznam się - całkowicie przemyślana - była przy jednym ze skrętów. Nie znam nazwy ulicy (trasa tramwaju nr 10 już na Winogradach) . Pan Egzaminator kazał mi skręcić w lewo, ulica była "po skosie" do tego z wysepką pośrodku. Może to i wstyd ale całkowicie nie wiedziałam w którym miejscu skręcić i...pojechałam prosto. Co też zostało skwitowane...że nie znam kierunków, nie odróżniam która ręka jest lewa a która prawa i w ogóle nie słucham i nie myślę. Zawracanie i powrót do feralnego skrzyżowania. Na szczęście przy skręcie w prawo było łatwiej

Później ekspresowe parkowanie a następnie zawracanie - jedno po drugim. I tu znów tyrada -tym razem na temat tego że uszy mam niesprawne, że nie słyszałam że przy tym drzewie a nie przy tamtym i w ogóle co ja robię i gdzie mam mózg. Powrót do skrzyżowania rodem z horroru i skręt w lewo. Chwila paniki - przede mną wysepka,..co robić? Dla kogoś kto widzi to miejsce pierwszy raz może być to złudne, gdyż przy skręcie w lewo droga aż "prosi" żeby władować się pod prąd...Myślę że w tym momencie pan Egzaminator chciał sprawdzić czy czytam znaki. Dalej przejazd większymi ulicami - do skrzyżowania Naramowicka/Serbska, a później w prawo i na ostatnich światłach w lewo do ośrodka. Później drżenie serca i zaciskanie dłoni aż do białości palców (które nota bene "latały" jak u zaawansowanej alkoholiczki

). Następnie wysłuchałam jak to beznadziejnie, fatalnie i do niczego jeździłam....ale...w tym momencie gdy wygłaszał najmniej miłe słowa, zaczynał się jednocześnie lekko uśmiechać...następnie stwierdził "no tak...ale co zrobić...?"...i wypisał upragnione słowo POZYTYWNY

Podziękowałam mu serdecznie, wysłuchałam ostatnich ironicznych słów....i pobiegłam do wyjścia. Nie da się opisać uczucia ulgi jakie mi towarzyszyło. Ostatni raz podobną radość czułam po obronie pracy mgr. Nareszcie!!!!!
I teraz najważniejsze - tyle słyszy się o tym jacy to straszni są egzaminatorzy, jacy niemile a często wręcz gburowaci. Od mojego ostatniego egzaminatora usłyszałam wiele deprymujących słów, w pewnym momencie miałam już dosyć...ALE...jestem mu mega wdzięczna. Bo mimo wrażenia jakie sprawiał, bardzo mi pomógł. Były momenty gdy czułam się jak na lekcji z instruktorem. Gdy trasa była prosta, nie szczędził mi ironii, ale gdy było mniej wesoło - np. na rondzie, wyprzedzał moje manewry i spokojnie mówił na co należy uważać. Nie wiem czy bał się o swoje życie,

czy po prostu w rzeczywistości był miłym facetem. Obstawiam to drugie. Trasa nie była trudna (oprócz jednego wspomnianego skrzyżowania), a miejsca do parkowania i zawracania wybrał takie że TIR by się zmieścił (mimo iż "NIE PRZY TYM DRZEWIE!!!"

) Do tego cały czas patrzył na zegarek, jakby nie chciał wydłużać mojej męki więcej niż to było konieczne.
Jaki z tego morał? Czasem miły Egzaminator z uśmiechem na ustach wbije Ci nóż w plecy - czepiając się byle czego lub wybierając trudne trasy, a ten który z pozoru od razu Cię przekreśla, może Ci najwięcej pomóc i ułatwić zdanie egzaminu. Wiem, że gdyby pan W. chciał mnie oblać to by to zrobił. Jednym słowem - nie zwracać uwagi na pozory i nie dobudowywać takiej otoczki wokół tego wszystkiego...To są zwykli ludzie. W zwykłej pracy.
Kolejna sprawa - może dla niektórych nieistotna - to wygląd. Ok, rozumiem, to jest XXI wiek, ale mimo wszystko to EGZAMIN. Nie ubliżając nikomu, ale pojawianie się na egzaminie w dresie lub też w różowych legginsach i szpilkach to chyba jednak przesada...i też rzutuje na to jak Egzaminator odbiera osobę egzaminowaną.
Jeśli nie umiecie opanować nerwów, zabierzcie ze sobą mp3 lub coś do czytania...lepiej nie słuchać panicznych rozmów ludzi w poczekalni (w pewnym momencie zaczynacie wątpić czy to światło to na pewno tam, a może tam, a właściwie to chyba tam...)...i próbujcie nie przelewać swojej paniki na innych...
Jeżeli ktoś jeździł tylko na Dieslu (jak ja), musi pamiętać o tym że w samochodach egzaminacyjnych trzeba dawać nieco więcej gazu.
Nie zdanie to nie koniec świata. W końcu kiedyś się uda...najważniejsze to nie zniechęcać się i nie podłamywać. Niestety często dużo zależy od szczęścia i od umiejętności powściągnięcia nerwów...
Na koniec życzę wszystkim szybkiego nadejścia tego wspaniałego dnia, gdy po 40 minutach stresu można usłyszeć słowa "Wynik pozytywny"
