Zdać udało mi się za drugim razem, w filii MORD na Koszykarskiej.
Pierwsze podejście tydzień temu, 24.02.2011. Egzamin łączony z godziny 16:30, teoretyczny zdałam bezbłędnie i od 17 siedziałam w sali oczekując na egzamin praktyczny. Moje modlitwy o przesympatyczną panią egzaminator - blondynkę w średnim wieku - nie zostały niestety wysłuchane. Ok. 18:20 wyczytano moje nazwisko. Pan egzaminator (osławiony Zbigniew M.) od początku był nieprzyjemny, bardzo oschły - ja rozumiem, że nie przychodzę tam na ploty do przyjaciółki, ale korzystając z mojego superzdenerwowania (kto by się nie denerwował dodatkowo po półtorej godziny oczekiwania...) pan stworzył wyjątkowo nieprzyjemną atmosferę. Wjechałam na łuk, egzaminator wyskoczył z samochodu, biegał dookoła niego nawet gdy cofałam dokładnie sprawdzając czy nie najeżdżam na linię - nic dziwnego, że w końcu zawadziłam o nią przednim kołem. Kazał mi powtarzać manewr, za drugim razem poszło mi bez problemów. Potem sam wycofał mi na wzniesienie, warto dodać że padał wtedy śnieg, było ciemno i nawet niespecjalnie widziałam gdzie jest droga. Wykonał bliżej nieokreślony ruch ręką i powiedział "proszę ruszyć tym pasem ze wniesienia" gdy zapytałam czy może jeszcze raz wskazać którym pasem mam jechać spojrzał na mnie i tonem, jakby zwracał się do osoby upośledzonej umysłowo powtórzył mi dobitnie, że mam jechać tym pasem, na którym się znajduję. Ruszyłam bez problemów, bo uczyłam się na większym wzniesieniu. Pan jeszcze raz zapytał czy znane mi są reguły egzaminu i czy nie mam pytań, odpowiedziałam że tak, z głupia frant palnęłam po chwili, już ruszając, że "na chwilę obecną tak". Pan gwałtownie zahamował, wybił na luz, zaświecił w samochodzie światło i wyjechał na mnie - znów tonem jak do osoby specjalnej troski - że nie uznaje takiej odpowiedzi, albo udzielam odpowiedzi tak lub nie, bo odpowiedź której udzieliłam nie daje mu jednoznacznej informacji. Powtórzyłam więc po prostu głosem osłabionym z przerażenia że TAK i ruszyliśmy. Wtedy to już wiedziałam że obleję, sama nie wiedziałam co robię, jechałam nawet lewym pasem przez chwilę

Wyjechaliśmy z MORDu w prawo, potem prosto (nie w Centralną) na rondzie Dywizjonu 308 w lewo. Tutaj pierwszy błąd, nie byłam pewna czy zmieszczę się na rondzie i pomyślałam o tym ułamki sekund za późno - zatrzymałam się na sekundę za sygnalizatorem. Pan od razu spytał czy mam zwykle w zwyczaju zatrzymywać się przed wjazdem na rondo, wytłumaczyłam się ale i tak wiedziałam że już po mnie...Potem jechaliśmy prosto obok Plazy, skręciliśmy w ulicę Świtezianki. Tam miałam zaparkować, zaparkowałam faktycznie za blisko z lewej strony, zapomniałam o możliwości korekty...wyjechałam, pan z ironią zapytał czy uznaję ten manewr za zakończony, kiedy powiedziałam że tak - pomlaskał, powiedział że według niego powinnam wyrzucić na luz i zaciągnąć ręczny, wtedy moglibyśmy uznać, że zakończyłam parkowanie. Ze zdenerwowania dwa razy próbowałam ruszyć z trójki - omsknęła mi się ręka przy wbijaniu biegów, naprawdę nie próbowałam ruszać z trojki nawet podczas pierwszych jazd...Kiedy ruszyłam, pojechaliśmy w prawo w ulicę Zwycięstwa, potem znów w prawo - w Kosynierów i za ulicą wjechaliśmy przez przejazd w Dąbia. Tam pan kazał mi zawracać na trzy - nigdy wcześniej tego nie robiłam na wąskiej drodze, dobiłam do obu krawężników w pierwszej próbie. Za drugim razem mi się udało, kazał mi zawrócić w bramie, potem pojechaliśmy z powrotem w stronę ulicy Kosynierów i na skrzyżowaniu na którym miałam skręcić w lewo skończył się mój egzamin, bo wg. pana egzaminatora wymusiłam pierwszeństwo. Sama w sumie psychicznie byłam już wykończona i miałam ochotę poprosić go o to, żebyśmy skończyli jazdę...ale mnie uprzedził
Ogólnie wyszłam stamtąd zmiażdżona psychicznie, było mi potwornie przykro, wściekła na siebie za te głupie błędy to byłam niepomiernie. Pół piątku spędziłam w łóżku, potem stwierdziłam że idę ustalić drugi egzamin bo nic z tego nie będzie jak się tak łatwo poddam...
Ustaliłam kolejny termin na 3.03.2011, czyli wczoraj
Byłam w ośrodku już od 15:00, bo tak dojechałam...oczywiście był spory poślizg czasowy, bo o 15:30 nadal wchodzili ludzie z godziny 14...Czekałam w sumie do 16:40 i nawet nie było nerwowo, jakoś nie nastawiałam się na to, że muszę zdać, zajęłam się czytaniem książki do matury

I nie skupiałam się na tym, że czekam na egzamin. W końcu na ekranie zauważyłam swoje nazwisko, tutaj już się zdenerwowałam i to potężnie - zbladłam ponoć okrutnie

i serce mi zaczęło tak walić, że centralnie byłam przekonana, że to widać przez płaszcz

Wywołał mnie dość sympatyczny pan, wysoki, szczupły, w kurtce z miśkiem, z niewielkim zarotem - pan Krzysztof B. Kiedy dałam mu dowód uważnie mi się przyjrzał, ustawił się bardziej z lewej strony i przekrzywiając głowę stwierdził, że "noo, z tej strony jakaś taka pani bardziej podobna"

i już wiedziałam, że będzie dobrze. W drodze do samochodu przeprowadziliśmy taki dialog:
- Proszę na wprost do samochodu, jest czerwony, jak wszystkie, Toyota, jak wszystkie, sześciobiegowy, i niech sobie pani wyobrazi, Yaris - jak wszystkie!
- I pewnie jeszcze Diesel?
- Jak wszystkie!
Kompletnie się odstresowałam. Wylosowałam sygnał dźwiękowy i awaryjne, pan kazał mi tylko obejść samochód dookoła i zapytał, czy znana mi jest obsługa lusterek elektrycznych. Kazał sobie wszystko poustawiać i poszedł rozmawiać z inną panią egzaminator

Pojechaliśmy na łuk, udało mi się od pierwszego razu. Potem nawet nie wsiadał ze mną do samochodu, kazał mi wycofać na wzniesienie i ruszyć do przodu, po czym przejechać na lewy pas żeby nie blokować łuku. I pojechaliśmy w miasto
Przy słynnym wyjeździe na Nowohucką powiedział -
To teraz proszę sobie wybrać w którą stronę jedziemy, mnie to jest wszystko jedno!, oczywiście wybrałam w prawo

Pojechaliśmy prosto, potem w prawo w Centralną i oczywiście zaraz w lewo. Potem miałam dojechać do świateł przy Nowohuckiej i skręcić w prawo, a zaraz potem zawrócić. Na rondzie Dywizjonu 308 miałam pojechać w prawo, jechaliśmy prosto aż do Stella-Sawickiego. Tam miałam w najbliższym możliwym miejscu zawrócić, nigdy tamtędy nie jechałam ale zachowując przytomność umysłu odnalazłam przełączkę i zawróciłam. Dojechaliśmy do węzła Rayskiego, miałam tam zawrócić. Znalazłam się na lewym pasie (ja głupia), ale zaraz po wyjeździe ze skrzyżowania zasygnalizowałam zamiar zmiany pasa na prawy i egzaminator tego nijak nie skomentował. Potem wjechaliśmy w Medweckiego, kazał mi skręcić w lewo, przegapiłam pierwszy skręt, egzaminator się pyta co teraz robimy, na co ja, że się przesiadamy...a on czy na pewno chcę już skończyć jazdę

No to ja że ja to nie bardzo, ale nie wykonałam polecenia...powiedział mi, że nic się nie stało i skręcimy przy następnej okazji. Wjechaliśmy na parking, tam miałam zawrócić z użyciem biegu wstecznego, pomna wcześniejszych doświadczeń pytam czy tylko na jezdni czy mogę wykorzystać parking, cytuję odpowiedź "przecież mi to bez różnicy". Miejsce do parkowania prostopadłego dostałam wyborne, szerokaśne, zaparkowałam bez problemów. Wróciliśmy na Medweckiego, dojechałam do Stella-Sawickiego i cały czas prosto. Na skrzyżowaniu z osiedlowymi drogami przy osiedlu Dywizjonu miałam zawrócić, potem jechałam cały czas prosto i wjechałam na pas do skrętu w prawo, egzaminator powiedział tylko, że jak sobie lubię życie utrudniać to możemy pojechać i tędy

Pojechałam więc kawałek Aleją Jana Pawła II, zawróciłam i potem już w prawo Nowohucką. Na Dywizjonu 308 pojechałam prosto, wyskoczył mi pies przed maskę na rondzie, także hamowanie awaryjne z głowy

Pojechaliśmy prosto do ośrodka, pan po drodze kilka razy mi wypomniał, że moja dynamika jazdy jest powalająca - bałam się wjeżdżać przez kierowców, bo nie byłam pewna jak zareaguje na korzystanie z uprzejmości innych. Wiem, że niektórzy lubią za to oblewać...Ale w sumie stwierdził, że sprzyjały mi warunki, godzina w której zdawałam, i chociaż podejrzewa że będzie klął jak mnie spotka na drodze to wpisał pozytywny
Jeśli traficie kiedyś na pana Krzysztofa B. - już wam zazdroszczę, bo dla samego ponownego spotkania z tak fantastyczną osobą w tak stresujących warunkach mogłabym pójść tam jeszcze raz
