Na moim koncie dwie porażki.
Pierwszy egzamin 17.11.2009, godz.14.15
Teoretyczny - zaliczony bezbłędnie
Później prawie dwie godziny czekania na jazdę, ale o to akurat nie mam pretensji.
Wywołała mnie jakaś kobieta, po reakcjach osób oczekujących na swoj kolejnyu egzamin widziałam, że raczej nie mam się z czego cieszyć... Pełna koncentracja.
Wsiadam- dzień dobry, zasady egzaminu oczywiście znane, tak nazywam się "Anna Kowalska", jestem osobą która widnieje na dowodzie? Ależ oczywiście.
Zapiełam pasy, jedziemy na plac. No i tutaj się zaczęło. Do pokazania światła mijania, pod maską wskaźnik oleju. Podchodzę, otwieram, pokazuję i pada pytanie:
- Jak wygląda element, który odgranicza poziomy oleju?
Chodziło o minimum i maximum. Pierwszy raz słyszę, żeby oznaczenie to nazywać ELEMENTEM. Ale spoko.
Wsiadam do auta [ trzeba przyznać, że pani egzaminator przynajmniej zaparkowała auto prosto, nie jak za drugim razem ].
Ruszam, dojeżdżam do końca łuku, rzucam okiem na słupki a tutaj niespodzianka- ustawione zuepełnie inaczej niż na placu manewrowym mojej szkoły jazdy, o czy oczywiście moj instruktor mnie poinformował, no ale nie spodziewałam się aż takiej różnicy.. Co robimy? Jedziemy na czuja. Odwracam się do tyłu, wypatruję cholernego słupka, który bezapelacyjnie znajduje się na samym zakręcie. O mało co nie położylam się na fotelu pasażera:P Zawsze za późno go wypatrywałam. Jest! Jeden obrót w prawo, prostowanie auta, obrót w lewo i cofanie. Idealnie. Wsiada egzaminator jedziemy na gorke. Pierwsza proba- samochód się cofnął [ wątpię, żeby to było te pezepisowe 20 cm, on po prostu lekko się "bujnął", no ale doba, niech jej będzie. Za drugim razem odkładam ręczny do samej dechy a tu pisk... nie wiem jakim sposobem. Koniec egzaminu. Egzaminatorka pyta czy chcę jechac na miasto- dobra, jedźmy. Wyjeżdżam z WORDu, samochód który jest na drodze z pierwszeństem, znajduje sie na początku drogi. Zdążę? Jasne, że zdąże, 3 razy. Ruszam i co? HEBEL! Wymuszenie, przesiadka. I tak było po egzaminie. Wsiadam do tyłu, egzaminatorka za kierownicę, i w tym momencie przejeżdża samochód któremu niby "wymusiłam". Dodatkowo żałosne zachowanie pani egzaminator: wypisywanie karty na jezdni, w dodatku w miejscu wyłaczonym z ruchu... żenada. I lamentowanie " zagrożenie dla ruchu, wymuszenie, dezorientacja!". Gdybym wyruszyła na miasto z tą panią wytrąciłaby mnie z równowagi po 5 minutach jazdy...
Drugi egzamin: 18.12.2009, godz.7.00
Wsiadłam do samochodu po około 40 minutach. Egzaminator bardzo niemiły, nie zadał sobie nawet trudu żeby odpowiedzieć na „dzień dobry”, rzucił tylko „dowód!”. Przestawił mnie, „kamerce”, podał swoje nazwisko, pojechaliśmy na plac. Do pokazania światła mijania i kierunkowskazów. Brzydko mówiąc olał mnie, nawet na mnie nie patrzył. Wyłączył mi światła zanim wsiadłam myśląc, że nie widzę. Wsiadłam, ustawiłam lusterka, włączyłam światła, zapięłam pas, ruszam. Jazdę do przodu rozpoczęłam od odpowiedniego ustawienia samochodu, ponieważ pan egzaminator ustawił auto na skos;/ Łuk idealnie. Górka- świetnie. Tym razem trzymałam ręczny przy „desce” aż do momentu gdy zjechałam ze wzniesienia. Egzaminator spojrzał się, ale nic nie powiedział. Jedziemy do miasta. Wyjeżdżam z WORDu, wyczulona z powodu wcześniejszych doświadczeń widząc jadące samochody odpowiednio wcześniej wcisnęłam pedał hamulca, zatrzymałam się, na co Egzaminator położył nogę na hamulcu i mówi
„ Wymuszenie, musiałem hamować, interwencja, koniec egzaminu, przesiadamy się.” Tłumaczę mu więc, że przecież to ja zahamowałam, moja noga wciąż leży na wciśniętym [
[PRZEZE MNIE!!!] hamulcu a on do mnie podniesionym głosem „Żadnych dyskusji, to ja hamowałem, do tyłu!”. Za te 100 kikanaście złotych mógłby okazać chociaż odrobinę szacunku biorąc pod uwagę, że jego rzekoma interwencja była kłamstwem… Stwierdziłam jednak że nie ma się co odwoływać, bo można sobie narobić problemów.
A czy ktoś z Was się odwoływał? Jaki był skutek?