przez Paragon » sobota 27 lutego 2010, 10:09
Zdawałem wczoraj egzamin łączony - teoretyczny, potem praktyczny. O 9.15 wszedłem do sali, napisałem teścik, 1 błędna odpowiedź, więc przeszedłem dalej :) Zaliczona teoria poprawiła mi humor i pełen optymizmu czekałem na praktyczny. Jakoś przed 10.30 wezwano mnie do auta nr 28. Przyszedł egzaminator - siwy facet koło 65 lat. Zamiast się przywitać, powiedział: proszę do samochodu. Ja mu: dzień dobry, on trochę zaskoczony odpowiedział: dzień dobry.
Wylosowałem płyn hamulcowy i światła drogowe. Pytam się egzaminatora, czy mogę pokazać w dowolnej kolejności, a on, że nie, że najpierw płyn. No dobra, pokazałem szybciutko, więc przygotowanie do jazdy. Potem mam podjechać pod łuk. Zrobiłem to, zatrzymałem się i pytam, na który mam wjechać. Egzaminator: nie widzi pan, że oba są zajęte? No nic, zaraz się 1 zwolnił, wjechałem bezbłędnie do przodu i do tyłu. No to teraz na wzniesienie.
To strasznie prosta sprawa myślę, więc na górkę, zaciągam ręczny, obroty na 2000, sprzęgło na odpowiedniej wysokości, zdejmuję ręczny i... mi zgasł. Wkurzyłem się na siebie, bo za bardzo na luzie podszedłem. Powtórzyłem już bez błędu, więc jedziemy na miasto.
Egzaminator mówi, że jedziemy w prawo, ja się dopytuję, czy dalej też w prawo do Gospodarczej, a on, że mi powie później. Ni nic, myślę, ciągle facet jest totalnie zasadniczy, zero przychylności, zero empatii.
Wyjeżdżamy w lewo. Ledwie minęliśmy przejście dla pieszych zmieniam pas na prawy, bo wcześniej jest ciągła. A egzaminator mówi proszę się rozpędzić do 50km/h i zahamować przed tamtym znakiem - wskazał oznaczenie najbliższego skrzyżowania. Muszę przyznać, że mnie to strasznie zaskoczyło, nie spodziewałem się od razu takiej komendy. Zanim się rozpędziłem, byłem już za blisko znaku. Zatrzymałem się więc za nim. Egzaminator mówi, że mi nie zaliczy tego manewru i będziemy go jeszcze powtarzać, bo zatrzymałem się za znakiem, a nie przed. Ja mu mówię, że musiałem się najpierw rozpędzić i nie miałem już miejsca, by tak szybko się zatrzymać. Nie zgodził się, mówiąc, że miałem wystarczająco czasu, by się rozpędzić. Uważam, że raczej nie, no ale trudno, poprawimy.
Na skrzyżowaniu w prawo, w stronę dworku Graffa. Tam zawracanie na rondzie i jazda w stronę dużego ronda pod Makro. Nie mogłem się za bardzo rozpędzić, bo straszne dziury w drogach. Zresztą, zapowiedział mi,ze mam omijać dziury i zwalniać, więc luzik.
Później dalej jazda Witosa i skręt w Pogodną. Jazda po małych uliczkach, tam zawracanie z wykorzystanie infrastruktury, uważanie na skrzyżowania równorzędne. Potem jakoś wjechałem na Krańcową i koło Lidla przejazd prosto przez przesunięte skrzyżowanie. Na Kosmonautów parkowanie prostopadłe przodem, wyjazd tyłem. No i znów skrzyżowania równorzędne. Małe uliczki, więc sporo jeszcze śniegu. Mimo jezdni dwukierunkowej często 1 tor jazdy, więc wolniutko, ostrożnie.
Pod koniec wyjeżdżam w Lotniczą. Musiałem się zatrzymać, bo jechałem z drogi podporządkowanej. Przy ruszaniu mi zgasł. Strasznie głupi błąd, a egzaminator cap za swój notesik i coś tam nasmarował. Trochę się przestraszyłem, ale uznałem, że skoro nie karze mi się przesiąść, to luzik, zresztą auto może zawsze czasem zgasnąć, nie jest to wielki błąd. Szczególnie jak nie tamujesz ruchu.
No więc dalej w Lotniczą pod górę, skręt w Męcz. Majdanka, potem w prawo w Łęczyńską (już czuję, że jestem blisko zdania, ale myślę, nie ekscytuj się, skup się), potem Hutnicza. Jadę prawym pasem, żadnej komendy, więc jeśli mam jechać na wprost, to muszę zmienić pas, bo prawy jest do skrętu do WORD-u. Pytam się egzaminatora: prosto czy w prawo? A on, że już jedziemy do WORD-u. Ucieszyłem się strasznie. Wjeżdżam tam, patrzę na prawo, nic nie jedzie, wjeżdżam na plac i jeszcze dostaję kolejny komentarz, że za blisko płotu przejechałem i mogłem zahaczyć lusterkiem. Wydaje mi się, że aż tak blisko nie było, ale niech mu będzie.
Zatrzymujemy się, ręczy, światła, silnik i on się pyta, jak by pan podsumował egzamin. Mówię, że było kilka błędów, ale drobnych. On: drobnych, czyli jakich. No to ja: takich, które nie powodują niezdania egzaminu. On nawet się wtedy zaśmiał, powiedział, że niezły teatr odstawiałem (może miał namyśli to, że wychylałem się mocno do przodu przy skrzyżowaniach równorzędnych, a może, że często komentowałem dziury w drogach). Powiedział jeszcze, żebym w jego intencji się pomodlił 3 godziny w kościele :) i wręczył mi kopię protokołu z wynikiem POZYTYWNY!
Niby się tego spodziewałem, ale i tak strasznie się uradowałem dopiero teraz.
Podsumowując: w protokole miałem zaznaczone 3 błędy: zgaśnięcie na górce na placu, hamowanie do 0 od 50 oraz "sposób używania mechanizmów sterowania pojazdem. Nie bardzo wiem, o co konkretnie chodzi, ale zgaduję, że któryś z drobnych błędów, które mi się podczas jazdy zdarzyły. Raz chyba zapomniałem kierunkowskazu na zjeżdżaniu z ronda, raz mi zgasł silnik (o czym psiałem), raz włączyłem na początku jazdy wycieraczkę przednią i jakoś nie mogłem jej z nerwów i w trakcie jazdy wyłączyć :)
Ale to drobiazgi. Egzaminator był bardzo zasadniczy, surowy i w ogóle nie reagował na próby zagadania :) Potem było o tyle lepiej, że nie był już taki ponury, z egzaminatora wyszedł człowiek :)
Generalnie trzeba opanować nerwy, dużo jeździć, nie mieć problemów z kierunkami, ruszaniem, to powinno się zdać.
Jest ciężko, ale wszystko jest dla ludzi. Aha, mój egzamin trwał 33 minuty.