Zarejestrowałem się jedynie po to, by móc opisać swoje perypetie z egzaminem praktycznym na prawo jazdy kat. B, a moja relacja niech będzie ku pokrzepieniu wszystkich.
Teoria zdana w lutym za pierwszym podejściem.
Z praktyką - już o wiele gorzej, bo od lutego do dnia wczorajszego w sumie podchodziłem pięć razy do egzaminu. Za każdym razem plac bezproblemowo, wyjazd na miasto i wtedy problemy. A było to tak:
Pierwszy: Egzamin zakończony interwencją egzaminatora już po 3 minutach jazdy. Wyjazd z WORDu w prawo i przy zjeździe na Gospodarczej w kierunku Mełgiewskiej na hasło "skręcimy w lewo" egzaminator uznał, że za lekko skręcam, jest ryzyko zahaczenia o krawężnik i złapał mi za kierownicę. Niewiele sobie pojeździłem.
Drugi: Mega stresujący. Wynikało to z faktu, że egzaminator zachowywał się jak robot, patrzył tylko przed siebie, polecenia wydawał beznamiętnym głosem, ale dodatkowo co kilka sekund głośno cmokał. I nie wiadomo było, czy to jakiś tik, czy może ukryty komentarz do mojej jazdy. W efekcie tego na rondzie Berbeckiego, jadąc od Lwowskiej, na hasło "na skrzyżowaniu o ruchu okrężnym prosto", po wjeździe na rondo od razu wrzuciłem prawy kierunek i nie wiedzieć czemu skręciłem w prawo w Andersa. Egzamin zakończony, wynik negatywny. Czas: 15 minut.
Trzeci: Tutaj znów typowe zaciemnienie umysłu. Ostatnie zadanie na egzaminie: zawracanie na rondzie przy Makro. Po tym wracalibyśmy do WORDu. Niemniej jednak przy zjeździe w lewo z ronda w kierunku Makro usłyszałem "błąd". I zamiast skupić się na dalszej jeździe, niepotrzebnie zacząłem analizować, jaki to niby błąd popełniłem. Stawiałem na pomylenie pasów jazdy, dostałem polecenia zawrócenia na małym rondzie i znów usłyszałem "drugi błąd". Egzamin zakończony wynikiem negatywnym - okazało się, że w nerwach dwa razy po kolei zapomniałem kierunkowskazu zjazdowego w prawo...
Czwarte podejście: Wjazd w jednokierunkową z Koryznowej w Trześniowską i polecenie zaparkowania prostopadle po lewej. Interwencja egzaminatora - hamulec wbity, bo jego zdaniem zaistniało ryzyko uszkodzenia prawego lusterka o zaparkowany samochód. Tym samym ryzyko kolizji i koniec egzaminu po kwadransie.
Piąte, szczęśliwe - pomimo dwóch błędów zakończone wynikiem pozytywnym. Pierwszy błąd to niewypuszczenie autobusu z zatoki, zasygnalizował włączenie się do ruchu, gdy mój przedni zderzak mijał jego tył. Mogłem nie zdążyć zahamować, bo to było na prostej na Mełgiewskiej i miałem równą pięćdziesiątkę na liczniku. Przejechałem więc koło niego, ale w protokole zaznaczone zostało jako błąd. Drugi z kolei bardziej niebezpieczny, na skrzyżowaniu wyjeżdżałem z podporządkowanej pod górę. Z nogą na gazie, bo pod górkę, i najpierw spojrzałem w prawo. Gdy zerknąłem w lewo byłem już poza linią poprzeczną ulicy wyznaczaną przez krawężniki. A tam od lewej dziadek z Hrubieszowa zasuwał sporo powyżej 70 km/h. W ostatniej chwili wdepnąłem hamulec i o ułamek sekundy wcześniej niż egzaminator. Tylko dlatego, że byłem szybszy od niego, dostałem błąd a nie koniec egzaminu. Cała reszta to już szczęśliwy przejazd bez błędów.
Tak więc - nie poddawać się. Niezdany egzamin to nie koniec świata, a skoro odbyło się cały kurs, to wypada już dokończyć wszystko i osiągnąć upragniony cel. Nie rezygnować! Nie dołować się, że może się człowiek nie nadaje! Tak naprawdę wielu wieloletnich kierowców nie dałoby rady przez te czterdzieści minut jeździć zgodnie z wymogami egzaminacyjnymi i nie popełnić żadnego błędu. Egzamin praktyczny na mieście to spora loteria: wynik połączenia kilku składowych - osobowości egzaminatora, trasy, jaką się pojedzie i natężenia ruchu na mieście.
Ja już szczęśliwie mam to za sobą i czekam na papierek. Powodzenia wszystkim zdającym!
Szerokości!
