Na wstępie opisze swój przypadek.
W sierpniu 2014 roku rozpocząłem kurs na prawo jazdy kategorii B. Nie ukrywam wybór szkoły jazdy to mój najgorszy wybór w życiu... Instruktor z którym jeździłem (jednoosobowa lokalna szkoła jazdy) ciągle robił jakieś dziwne rzeczy - wyrywał mi kierownicę na prawą stronę gdy rosły przy niej drzewa a następnie wyzywał dlaczego to zrobiłem ; popędzał mnie abym jechał szybciej po czym wyzywał dlaczego o mały włos nie potrąciłbym pieszej itp. Miałem wrażenie, że ten człowiek chciał sobie z ubezpieczenia wyklepać autko. Nie miałem także na kursie podstawowych manewrów (parkowanie równoległe tyłem), ciągle też załatwiał jakieś swoje sprawy na mieście a czas tak leciał, leciał i leciał

Do czego to doprowadziło? Jestem strasznie zniechęcony. Skończyłem kurs, nie poszedłem na egzamin. Jest mi jednak strasznie żal pieniędzy straconych na kurs (chyba gdybym cofnął czas nie poszedłbym wcale na kurs). Utknąłem w miejscu. Po kursie myślę, że nie nadaję się do jazdy autem (chociaż to konieczność bo mieszkam na przysłowiowym wygwizdkowie). Uważam też, że na same jazdy dodatkowe i podejścia do egzaminów wydam kolejne 1300 zł i też nic z tego nie będzie. Co robić w tym przypadku? Jak odzyskać chęci na dokończenie kursu?
Pozdrawiam