Jakiś czas temu czytałam w "Angorze" świetny artykuł, będący sprawozdaniem z egzaminów na prawko Izy Kosmali (tygodnik NIE).
W związku ze zbliżającym się egzaminem postanowiłam sobie rpzeczytać go na rozluźnienie ;>
Jeśli się tu już pojawił - przepraszam.
Gdy utrafiłam w zakręt, Instruktor w nagrodę opowiadał dowcip: Lecą trzy wrony, jedna w prawo, druga w lewo, a trzecia za nimi.
Na 15 kurantów w Warszawskim ośrodku szkolenia kierowców Ligi Obrony Kraju tylko jeden był kompletnym idiotą, za to wiedział wszystko o silniku i jako jedyny bezbłędnie zdał test uprawniający do przystąpienia do egzaminu teoretycznego w Wojewódzkim Ośrodku Ruchu Drogowego. Dzięki znajomości długości hamowania na śliskiej i suchej nawierzchni przy prędkości 90 km/h. Ja także przeszłam selekcję.
Niepotrzebnie sobie wtedy założyłam, że robiąc prawo jazdy, napiszę o tym reportaż. O czym miałam teraz pisać gdybym zdała za pierwszym razem? Żeby się przekonać, musiałam najpierw wyjkeździć prawie 3 dni życia rozdzielone na 30 godzin w miesiącu. Pan Wacek, mój pierwszy nauczyciel, omal nie narobił w gacie już na pierwszej lekcji. Wszystko przez to, że na skrzyżowaniu w Centrum Warszawy z lewej strony jechał miły facet w Porsche i widząc przyklejoną twarz do przedniej szyby, kiwnął ruszając głową w prawo. Odkiwnęłam mu w stronę lewą, przez co w lewo kręciłą mi również kierownica, zaś gaz pomylił mi się ze sprzęgłem. Wygolona twarz w Porsche zrobiła się zielona, a Wacek dał po hamulcach. Po tym manwerze Wacek postanowił najpierw poćwiczyć ze mną ruszanie pod Górę. W mig to skumałam - ręczny, sprzęgło, gaz i już jechałam w dół. A Wacek ciągle swoje - sprzęgło, ręczny, gaz. Ja: Gaz, ręczny, sprzęgło i 8 razy w dół. Jak idziesz do kibla, najpierw zdejmujesz gacie czy odrazu srasz na deskę - wrzasnąl Wacek. - Podnoszę deskę, zdejmuję gacie i dopiero robię- odpowiedziałam. Tak się uczyłam podjeżdzać z ręcznego pod Górę. Gdy dwa dni później Wacek zadzwonił do mnie o 8 rano, wiedziałam że to zły znak. Pokłócił się z kierownikiem i odszedł z LOK. Następna nauczycielka Justyna miała 24 lata, w komórce kawałek Dody "Rany" i, będąc policjantką dorabiała jako instruktorka. Ponieważ interwencje zaczęły jej się mylić z lekcjami, dostałam trzeciego nauczyciela Radosława, który szkolił tirowców. Dzięki Radkowi nauczyłam się jeździć po łuku z Naczepą i wcześniej skręcać na ostrych zakrętach, żeby zmieściła się jeszcze przyczepa. Po 4 godzinach radek musiał wrócić na szkolenie ciężarówek. Mój czwarty instruktor Wiesław dzięki kursom poznał wielki świat. Ponieważ uczył jeździć syna Wojciecha Manna, wystąpił w „Szansie na Sukces”. Poznał też znanego aktora Michała Żebrowskiego. Z Wiesławem zakochaliśmy się w sobie. Jeździliśmy po całej Warszawie, a to po telewizor dla matki, a to na stragan dla żony. Rozmawialiśmy o wszystkim poza przepisami ruchu drogowego i zachowaniem na drodze; dowiedziałam się więc, że Wiesław był już w życiu nie tylko egzaminatorem w zlikwidowanym za korupcję ośrodku ruchu drogowego, ale też kierowcą karetki i nigdy nie zapomni swojego ostatniego dyżuru. Pojechali do unieruchomionej kobiety na VI piętrze bez windy. Gdy schodzili z noszami po stromych schodach spieprzyli się razem z nią. Chwilę później na Pogotowie zadzwoniła baba z alarmem że pali ją w żołądku. Wiesław jechał po mieście setką na sygnale, licząc, że baba się czymś otruła i będzie widowiski. Na miejscu okazało się, że to zwykła menopauza. W Ramach treningu psychologicznego odwiedziliśmy z Wiesławem dwa place egzaminacyjne WORD, żebym wybrała sobie gdzie chcę zdawać egzamim. Ledwo dojechaliśmy do ośrodka na warszawskim Bemowie, a chuda blondynka ryczała przyczepiona do płotu jakby cudzy dzieciak wpadł jej pod koła. Nie zdała czwarty raz. Ja pier**lę - pomyślałam wtedy - co za cymbalica.
Mój Pierwszy raz
Żeby wylosował mnie komputer i przez megafon wyczytała sprzątaczka, spędziłam, siedząc na plastikowym krześle, 1,5 godziny. Izabela Kosmala-Świerzyńska - zadudniło w głośnikach i wszedł on - młody, piękny i sztywny, jakby miał w d**ie kij. Kazał mi pokazać światła i płyny eksploatacyjne. Ponieważ większość zgadłam, wjechałam na łuk. Najpierw 2 km/h do przodu i to samo tyłem. W związku z tym, że po łuklu z zamkniętymi oczami jeździłam z naczepą, szeroko wyjechałam z zakrętu i STOOOP - wrzeszczał egzaminator. Zatrzymałam się i szybko otworzyłam drzwi.
- Pani Izo, co się stało?
- Nie wiem, to pan wrzeszczał.
- Proszę spojrzeć w dół. Koło jest za linią. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziałem. Wyjechała pani za szeroko z zakrętu. Co pani tirem uczyła się jeździć?
Kij wypisał mi kartkę: N - wynik negatywny.
Drugi i Trzeci
Drugi egzaminator nie był spięty. Znowu wszystkie światła, płyny i łuk. Jak tylko ruszyłam, straciłam czucie w lewej nodze, a gdy odzyskałam, moja lewa noga stała się częścią samochodu i napier****ła kolanem w drzwi. Przytrzymałam ją lewą ręką i drugą wykręciłam na łuku. Idealnie. Potem z ręcznego nie podjechałam pod górkę, bo "Górka" na Bemowie kiedyś była okopem na wojskowym poligonie, który przerobiono niedawno na ośrodek egzaminacyjny. Przy drugiej próbie tak dodałam gazu, że smród z silnika doleciał do egzaminatora. Pojechaliśmy na miasto, a we mnie jakby wstąpił duch. Parkowanie, zawracanie, wszystko szło mi jak Kubicy. Ale minęło 40 minut, a ja nadal nie zrobiłam koperty. Dlatego chwilę potem wjechałam w uliczkę, gdzie było mnóstwo "kopert". Niestety, przed nią stał zakaz wjazdu.
Trzeci trafił mi się ku*as wąsaty, siwy, kurduplowaty w okularach na łańcuszk. Zapytał czy mam okulary.
- Mam - odpowiedziałam i wsiedliśmy do samochodu.
- Proszę włożyć okulary.
- Dzisiaj mam soczewki - Odpowiedziałam, a dziad wydarł japę tak, że mi napluł w ucho.
Jego zdaniem jestem głupia albo głucha. Nieco mnie to wyprowadziło z równowagi, bo w karcie mam wpisane i okulary i soczewki. Pojechałam na łuk. Gdy się zatrzymałam, dziad wsiadł do samochodu i ciężką ręką zaznaczył plus, a ja z nerwów, trzymając nogi na sprzęgle i hamulcu, wytarłam spocone ręce w spodnie.
Ręce na kierownicę! - siwy znowu napluł mi w ucho. Teraz naprawdę chciałam mu przy***ać. Ponieważ prawie nigdy w takich sytuacjach się nie powstrzymuję, teraz musiałam, westchnęłam i pojechałam na górkę. Znowu straciłam czucie w nodze. Zjechałam w dół.
- Do tyłu, czy pani jest głucha? - Wrzeszczał po**b
Czucie w nodze mi nie wróciło i znowu nie podjechałam.
- Niech pani zdaje 10 razy - rzucił na mnie klątwę.
Postanowiłam powiadomić o egzaminatorze psychopacie koordynatora egzaminatorów. Chudy żylasty pan udawał zainteresowanie. Wciskał że wszystkim tu bardzo zależy, żebym szybko zdała, bo mają straszne kolejki. A wąsatemu egzaminatorowi się przyjrzy. Poradził też żebym złożyła podanie u kierownika ośrodka o przyspieszenie terminu egzaminu, żebym nie czekała znowu 1,5 miesiąca. Złożyłam, ale babka o urodzie dębowej półki w okienku od podań kazała mi najpierw donieść kwit ze szkoły o odbytym dodatkowym szkoleniu. Dopiero wtedy mnie zapisze.
- Kwitek o szkoleniu kosztuje 254 zł, z tego przysługuje pani 5 godzin lekcji - burknęła sekretarka z LOK.
Wróciłam do Wacka jak syn marnotrawny. I znowu jeździliśmy po mieście, rozprawiając o Tusku, że nawet on ma prawo jazdy. A skoro Kaczor nie ma, to wszyscy mieć powinni. Że to taka matnia i że w zasadzie najlepiej jest prawko kupić. Że gdybym miała zdawać jeszcze 10 razy, to kupując teraz, wyjdę na zero. Żeby później ciągali mnie po prokuraturach, jak tego aktora z "Pana Kleksa"? Ni ch**a, zwłaszcza że gliny z Komendy Stołecznej tylko o tym marzą.
Czwarty, Piąty, Szósty, Siódmy
Zadzwonił do mnie sam kierownik WORD na Bemowie. Dostałam przyśpieszony termin na sobotę na godzinę 9. Wypiłam kawę i dostałam sraczki. Egzaminator nr. 4 też był w drucianych okularach. Na oko miał jakieś 25 lat. Jadąc do przodu na łuku dokładnie 2 km na godzinę, siurek kazał mi się zatrzymać, bo skręcając jego zdaniem zatrzymałam samochód. Zaczęłam się śmiać, ale siurek kazał mi cofnąć i podjechać jeszcze raz. Kawałek dalej gówniarz znowu kazał mi się zatrzymać.
- Znowu pani się zatrzymała.
- Zatrzymałam się bo pan kazał. Jaja pan sobie robi?
Niepłynny ruch po łuku - napisał na karteczce i kazał spier****ć. Poczułam się że w ośrodku na Warszawskim Bemowie następnym razem znowu nie zdam na łuku. Wszystko po to, żeby oduczyć mnie kapowania.
Musiałam zmienić ośrodek. Z Bemowa przeniosłam się do WORD Okęcie, gdzie według statystyk z Urzędu Miasta zdaje o 5 proc. więcej kursantów niż na Bemowie. - aż 29 proc. ! Stanęłam w numerowanej kolejce po opłacenie piątego egzaminu jedynie za 115 zł. Dostałam termin egzaminu. Po raz pierwszy poczułam że tym razem na pewno zdam. Ponieważ zmieniły się przepisy, nie musiałam już pokazywać wszystkich części Toyoty Yaris. Wylosowałam użycie sygnału dźwiękowego oraz włączenie świateł awaryjnych. Zgodnie z nowymi przepisami egzamin trwać miał maksymalnie 30 minut, gdyż według najnowszych badań, najgorsze dla zdających było ostatnie 10 z 40 minut. Jak dla mnie zawsze jest jakieś ostatnie 10 minut. Łuk, górka i miasto. Pojechaliśmy od razu na duże skrzyżowanie z Aleją Krakowską, gdzie pierwszeństwo wymusił na mnie TIR. Reagując na to zagrożenie najpierw włączyłam wycieraczki, a następnie natrysk na przednią szybę, w końcu wymusiłam pierwszeństwo na oplu z lewej strony, żebyśmy razem wpadli pod TIRa. Na stacji benzynowej zamieniliśmy się miejscami z egzaminatorem. Po drodze usłyszałam że najwidoczniej mam syndrom niepodporządkowania bo dobrze jeżdzę ale strasznie się stresuję. Egzaminator dzień wcześniej po raz czwarty oblał panią psycholog, która mu to wszystko wyjaśniła.
Zapisałam się na szósty egzamin, a pani poinformowała mnie, że jeśli tym razem nie zdam, będę musiała donieść kolejne zaświadczenie o dodatkowym szkoleniu za 254 zł. W międzyczasie odwiedziłam psychologa w sprawie syndromu. Diagnoza była błyskawiczn. Nie mam żadnego syndromu, za to mam liczne fobie:
akrofobię - lęk przed patrzeniem w dół
amatofobię - lęk przed kurzem
nyktofobię - lęk przed ciemnością
hemofobię - lęk przed krwią
enisofobię - lęk przed krytycyzmem
i fobię na egzamin z prawa jazdy, która nie ma jeszcze nazwy.
Gdy za szóstym razem mój dowód sprawdzała egzaminatorka z różańcem na pierścionku, z zabandażowaną ręką i w białych sandałach, uwierzyłam w fobię. Znowu wylosowałam użycie sygnału dźwiękowego, zrobiłam łuk, górkę i na miasto. Jechałam po prostem drodze z ograniczeniem prędkości 30 km/h., gdy egzaminatorka nagle puknęła się w czoło, a ja ze strachu prawie puściłam kierownicę. Ale nie chodziło jej o mnie, egzaminatorka się żegnała, bo przejechałyśmy obok kościoła. Po trzecim "w imię Ojca" wiedziałam już, że mamy konflikt bogów. Minęło 20 minut i zostało nam tylko niewielkie rondo. TIR nie zdążył mnie staranować bo tym razem pierwszeństwo wymusiła na mnie śmieciarka. W związku z tym przyspieszyłam i przejechałam na pomarańczowym świetle.
- Muszę pani przerwać egzamin. - zakomunikowała egzaminatorka.
- Chociaż było to prawidłowe zachowanie kierowcy, za to niezgodne z przepisami ruchu drogowego.
- Przecież nie miałam wyjścia, mieli nas zabić?
- Należy ufać opatrzności - pouczyła mnie egzaminatorka.
- Jest pani dobrym kierowcą, więc bez problemu zda pani następnym razem.
Następne 254 zł i kolejne podanie o przyspieszenie terminu, bo właśnie mijało pół roku, od kiedy zdałam test, co oznacza, że jeśli nie zdam w ciągu najbliższych 12 dni, będę musiała powtórzyć egzamin teoretyczny. Pani od zapisów z litości przyznała mi wcześniejszy termin.
Siódmy egzamin za dwa dni. Sygnał dźwiękowy i egzaminator bez wąsów. W soboty nie ma ciężarówek, tirów ani śmieciarek. Jest za to zielona strzałka. - Ponieważ dwukrotnie całkowicie nie zatrzymała się pani przed zieloną i za zieloną strzałką, muszę przerwać egzamin.
Żeby w 5 dni móc zdać kolejny egzamin, napisałam następne podanie o przyspieszenie. Gdyby telefon z ośrodka nie zadzwonił, miałąm się zgłośić na egzamin teoretyczny. Zadzwonili. Dostaję namiary na instruktora ze 100-procentową skutecznością. Instruktor o aryjskich rysach i śniadej cerze każe mi przez noc potrenować zachowanie na drodze na stronie "www.wirtualneprawko.com".
I ósmy raz
Mój ósmy egzaminator miał ok. 100 lat i zwiotczałą mimikę. Dzięki temu nie wiedziałam czy na mój widok się uśmiechnął czy skrzywił. Sygnał dźwiękowy, łuk, górka i miasto. Ledwo wyjechaliśmy z ośrodka na skrzyżowanie, dostałam drgawek. We wszystkie strony latały mi ręce, nogi i głowa, a egzaminator uprzedził, że jakbym chciała puścić kierownicę, mam go puknąć w ramię, bo on już 40 lat jest w zawodzie i sporo widział. Raz nawet taki facet w moim wieku się zesrał, pobrudził spodnie, ale zdał. Ta pokrzepiająca opowieść widocznie nie wpłynęła na mnie zbyt dobrze, bo zaczęło brakować mi powietrza. Rondo, zielona strzałka, parkowanie, zawracanie, tramwaje, tiry i śmieciarka - nic już nie mogło mnie zaskoczyć poza spadającym samolotem. Gdy wracając z egzaminu, po raz pierwszy zobaczyłam bramę ośrodka zza kierownicy, a dziadek zakomunikował że zdałam, popuściłam w majtki. I odruchowo poszłam zapisać się na kolejny egzamin. Widząc mój kwit z literką "P" jak "pozytywny" i jak "pie****cie się", pani z kasy zawiesiła głowę. Chyba mnie polubiła.
10 sierpnia w Urzędzie Dzielnicy Warszawa-Mokotów odebrałam plakietkę z własnym zdjęciem i narysowanym samochodem. Wracając omal nie staranowałam Kuby Wojewódzkiego w jego czerwonym Ferrari, dlatego wszystkich zainteresowanych uprzedzam, że poruszam się czarnym BMW 200 koni i podwójne turbo.
Artykuł znaleziony na http://cento.p2a.pl/viewtopic.php?pid=49551