No i jak wiadomo nie zdałam :oops: :cry:
Tyle czekania po to, żeby wsiąść do samochodu i spędzić w nim 5 minut.
Jak ten koń z klapkami na oczach, ruszyłam po linii, tzn. egzaminator ustawił samochód po poprzedniej osobie tak, że lewymi kołami stał na linii od łuku. Ruszyłam, nie umknęłam od razu w prawo, żeby zjechać z tej linii. Słyszę STOP, najechała Pani na linię.
No to nerwy puściły mi wtedy zupełnie. Wycofałam, ustawiłam się, ruszyłam, dojechałam do końca i zahaczyłam prawym lusterkiem o tyczkę i wtedy nastąpił tzw. koniec :oops:
NIE MOGŁAM W TO UWIERZYĆ: JAK TO KONIEC? JUŻ :?: :?: :?:
Przecież tyle czekałam, godzinkę przed egzaminem wszystko mi wychodziło, jak to koniec?
A ja już myślami wybiegałam do prostopadłego tyłem.....
Dzisiaj rano, gdy się obudziłam, to pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to egzamin i porażka na łuku....
Jeszcze nie mogę się z tym pogodzić :? :shock: :( Może za kilka dni "ból" minie, ale na razie "rana" jest zbyt świeża :?
Jestem zdruzgotana, to chyba dobre określenie.
I jeszcze mina mojego męża, który mnie tam wczoraj zawiózł, czekał, dodawał otuchy, był pewien, że przejdę przez manewry. Kiedy zobaczył, że wysiadam na łuku z samochodu, nie mógł uwierzyć.....
Zawiodłam nie tylko siebie :(