Przewodniczący składu sędziowskiego Tomasz Kozioł podkreślił, że sąd
w zasadniczej części podzielił wnioski oskarżyciela i uznał, że
pełną winę za wypadek ponosi dróżniczka.
"Zgodnie z tezą aktu oskarżenia, oskarżona tego czynu się dopuściła.
Niedopełnienie przez nią obowiązków służbowych było główną przyczyną
sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy i doprowadzenia do
zderzenia pociągu z samochodem kierowanym przez Kuliga" - powiedział
sędzia.
Sąd odrzucił argument obrony, zmierzający do uczynienia zmarłego
kierowcy współwinnym zdarzenia. "Kierowca na przejeździe mógł
wykazać większą ostrożność, ale to nie może w żaden sposób spychać
na niego współwiny za zaistnienie tego zdarzenia - takie
stwierdzenie byłoby niesprawiedliwe" - ocenił sędzia. "Do kolizji
doszło, bo pokrzywdzony kierował się pełnym zaufaniem do osoby,
która powinna wypełnić swoje obowiązki" - zaznaczył.
(to z grudnia 2004)
Nie oszukujmy się - ostrożność ostrożnością, ale przejazdy strzeżone są strzeżone po to, żeby kierowcy mogli bezpiecznie przez nie przejeżdzać. Przed takimi przejazdami nie ma znaku STOP (jak to ma miejsce przy przejazdach bez zapór), bo jest osoba kierująca ruchem (czy automatyczny system nadzorujący). Poza tym wytknięcie komuś niezachowania szczególnej ostrożności bardzo ciężko udowodnić.
Nie neguje oczywiście zatrzymywania się przed przejazdami kolejowymi, ale prawda jest taka, że te strzeżone są z reguły albo bardzo ruchliwe (spojrzysz - nie ma pociągu, wjedziesz - już jest), albo mają strasznie ograniczoną widoczność dla kierowcy (dla dróżnika naturalnie już nie).