Kurs bezkolizyjny
Artur Włodarski
Wahałem się, czy to napisać. Bo nie lubię dydaktycznego smrodku ani ocierania się o banał. Poza tym uznałem, że to indywidualna sprawa. Każdy ma inne problemy i inne na nie sposoby. Czyżby? Okazuje się, że choć tak inni, wszyscy w "Obrotach" mieliśmy podobne sytuacje. Nieprzyjemne, niebezpieczne, niezawinione. Właśnie, czy tak całkiem niezawinione?
Byłem wściekły. Każdy by był. Dwie stłuczki w ciągu tygodnia! Nowiutkim autem! Ten sam scenariusz. Ktoś hamuje, ja hamuję, ktoś za mną hamuje... za późno, za słabo, za ślisko. I bum!
Czuję, jakbym dostał kopniaka w plecy. Ale najgorsze jest co innego - świadomość, że twój samochód nie jest taki, jaki był jeszcze przed chwilą. Fatum? Pech? Czy po prostu błąd?
Choć w obu przypadkach okoliczności (najechanie od tyłu) interpretowano na moją korzyść, zacząłem czuć się nieswojo. W końcu to ja byłem wspólnym mianownikiem obu bliźniaczych stłuczek. Czyżbym robił coś nie tak? Prowokował niebezpieczeństwo? Moja podświadomość nerwowo szukająca odpowiedzi cofnęła się do czasu studiów i podręcznika "Kryminalistyki" Brunona Hołysta. Wiktymologia, nauka o ofiarach. Ludziach nieświadomie prowokujących los, wystawiających się na niebezpieczeństwo, narażonych na to, by zostać napadniętymi, okradzionymi... najechanymi?
Właśnie. Czy da się jechać tak, by zminimalizować ryzyko uczestniczenia w stłuczkach czy wypadkach? Jakichkolwiek, także tych nie z własnej winy?
Spróbowałem. Od tamtego czasu minęło sześć lat i na razie - odpukać - udaje się. Może to przypadek, może nie. Oto więc kilka prostych sposobów, które z pewnością nie zaszkodziły, a być może zaoszczędziły mi spisywania oświadczeń, wizyt u lakiernika, całej tej stłuczkowo-wypadkowej kołomyi.
http ://auto . gazeta.pl / wysokieobroty/1,49501,2996786 . html