
Dziś zdarzyła mi się sytuacja drogowa oczywiście bez kolizyjna lecz z "zaciętą" miną kierowcy, który patrzył się na mnie jak na pirata. Opisuje jak to było.
Legenda:
Ja - niebieski
Bus - zielony
Szalony kierowca - czerwony
Jechałem drogą z pierwszeństwem. Przede mną jechał jakiś osobowy bus. Zielone światło, przejechałem pasy, gość wrzucił kierunek, że skręca w lewo. Ustawiłem się za nim lekko na skrzyżowaniu, czołem samochodu lekko wyjeżdzając na skrzyżowanie tak jak pozwalało miejsce. Dodam że sygnalizacja tylko przed pasami, drugiej przed samym skrzyżowaniem dróg i linii zatrzymania nie ma. Gość jako że skręcał w lewo musiał przepuścić kilka samochodów jadących z naprzeciwka co też uczynił. Po chwili gdy skręcił w lewo, ruszyłem nie wiedząc nawet czy w między czasie zmieniło się światło na żółte, czy zielone (jechałem na wprost). W tym samym czasie załączył o się światełko zielone osobom po mojej prawej stronie i jakie było moje zdziwienie gdy babka (tu pseudonim szalony kierowca) nawet nie zwolniła tylko ruszyła prawie że na mnie, odbilem lekko w lewo i dałem gazu ale spojrzeniem mało by mnie nie zabiła. Teraz moje pytanie: czyja byłaby wina w przypadku ewentualnej stłuczki? Nie można wjeżdżać na skrzyżowanie jeżeli za nim nie ma możliwości kontynuowania jazdy - babka takowego nie miała. Przecież nie ustanę jak ta pipka na skrzyżowaniu i nie będę czekał aż im się zmieni na czerwone bo mnie wytrąbią osoby skręcające z naprzeciwka w prawo. Ja w takich sytuacjach po załączeniu zielonego czekam aż inni znikną ze skrzyżowania, bo skoro na nie wjechali to tak czy siak muszą z niego zjechać prawda?
Poprawiłem obrazek.
Pozdraiwam.