przez vonBraun » wtorek 15 grudnia 2009, 20:09
Jadę sobie dojeżdżając jednopasmówką do ronda, a tu nagle cyk - gdaknął alarm, mignął żóltymi, i uzbrajając się zgasił silnik. Od razu zniknęło wspomaganie hamulca i kierownicy - dobrze, że jedzie sie tam prosto. Próbuję odpalić stacyjkę (zanim pomyślałem) - alarm włącza "Full serwis" wyje syreną i mruga światłami mijania - Oczyma duszy widzę już jak przechodnie wywlekają mnie z mojego samochodu i dzwonią na policję. Za mną ustawia się kolejka aut. Nawet nie musiałem włączać żółtych bo już się paliły ;-). Tym razem próbuję pomyśleć - biorę pilota , wyłączam alarm, samochód daje się odpalić - ruszam, przejeżdząm przez rondo. Ale mój alarm oczekuje, że po wyłączeniu, ktoś w 30 sekund otworzy i zamknie drzwi (zapomniałem o tym)- więc,w chwilę później - znów to samo!!! Gdacze, mruga, gasi silnik. Siłą rozpędu wjechałem w najbliższa pustą jednokierunkową (oczywiście pod prąd), zachamowałem i na spokojnie wyłączyłem alarm, trzasnąłem drzwiami, odpaliłem silnik.
Co się stało? Ano byłem deczko niedospany i nie zauważułem, że pilot alarmu zwieszał sie między moim kolanem a deską rozdzielczą. Manipulując przy pedałach musiałem go przycisnąć do innych kluczy akurat tak niefartownie, że wdusiłem przycisk do uzbrajania alarmu.
Od dziś - pilot na smyczy na szyi, a kluczyk odpinany ze smyczy z karabińczyka w stacyjce.
Miałem czuja, że postanowiłem, z powodu słabej formy omijać dziś obwodnicę. Taki numer tam raczej nie przejdzie.
pozdrawiam
vonBraun
Suzuki Grand Vitara 1.6, 3D, rok 2000
Prawko od 28.09.2009/po drugim podejściu- nie liczę pomylonego terminu/. Autko (pierwsze w życiu) od 26.10.2009