No wiec wracalem sobie szczesliwy wczoraj z wakacji i juz w Polsce tuz po przekroczeniu granicy mialo miejsce nastepujace zdarzenie.
Jechalem kolo 100km/h (dopuszczalna 90km/h, ale mniejsza o to), widze z lewym lusterku, ze jakis bialy bus bierze sie za wyprzedzanie. Wiec zjechalem max do prawej zeby mu ulatwic ten manewr (gosc musial jechac kolo 110-120km/h). No i wszystko bylo by pieknie, gdyby tylko nie zaczal "scinac" manewru - nie wyprzedzil do konca a juz zaczal zjezdzac, wiec wtedy juz domyslilem sie ze z gosciem jest cos nie tak. Oczywiscie malo nie otarl sie o lewy przedni bok, ale malo tego. Znalazl sie tu przed moim zderzakiem i nacisnal na maxa po hamulcach ... Po kilkunastu godzinach bez spania ze swoim refleksem oczywiscie zdazylem wyhamowac, ale to byl cud ze nie wjechalem mu w kufer. I teraz pytanie: czyja byla by wina - moja, ze nie zachowal odpowiedniego odstepu od pojazdu poprzedzajacego (co zazwyczaj sie dzieje), czy jego, ze niepoprawnie wykonal manewr wyprzedzania, nie zachowal bezpiecznej odleglosci. To byla chyba jeszcze faza wyprzedzania?
Mial ktos podobna sytuacje? Widzial, slyszal o podobnym przypadku i wie jak zareagowala na to policja?
Ku przestrodze: uwazajcie na tych co Was wyprzedzaja - niektorzy moga byc prawdziwymi swirami, chcacymi zrobic sobie remont na Wasz koszt, albo podniesc poziom adrenaliny.
Pozdrawiam